Polska pasjonuje mnie od czterdziestu lat. Polskość – mniej. Nigdy nie zachwycała mnie identytarystyczna definicja narodu, a jeszcze mniej poszukiwanie jego iluzorycznej czystości. Zawsze wolałem tych, którzy inspirują i mnożą rozmaite podmiany, mieszanie się, odkrywanie i krzyżowanie kultur, wielokulturowość, kosmopolityzm – i to zarówno w moim kraju, jak i w innych.

Należę do pokolenia Francuzów, które dorastało w cieniu haniebnej „rewolucji narodowej”, która kapitulancko wydała Żydów w ręce nazistów. Wiem, ile zbrodni, upokorzeń, brutalnych pacyfikacji i rzezi tak zwanych „dzikich” spowodował kolonializm i jego „misja cywilizacyjna”. Powiedziałbym, że miłość do mojego kraju, uczestnictwo w jego przeszłości, obyczajach i kulturze, a jednocześnie kultywowanie przyjaźni z innym to mój sposób bycia w świecie. To coś więcej niż rozsmakowywanie się w podróżach czy zagranicy. To świadomy wybór: dzielenie się wiedzą, odkrywanie, wymiana. Poszukiwanie siebie wespół z Innym.

W Polskę wprowadzali mnie polscy pisarze. Witold Gombrowicz, którego Pornografię przeczytałem nie wiedząc nic o autorze jako dziewiętnastolatek, olśnił mnie swoim wspaniałym Trans-Atlantykiem, uchodzącym za niezrozumiały dla obcokrajowców. Dla mnie był czytelny. W przedmowie Gombrowicz sam stwierdza, że owa książka „to statek korsarski, który przemyca sporo dynamitu, aby rozsadzić nasze dotychczasowe uczucia narodowe. A nawet ukrywa w swym wnętrzu pewien wyraźny postulat odnośnie do tegoż uczucia; przezwyciężyć polskość”. Ta postawa była dla mnie wzorem.

Nieco później, po moim powrocie z Gdańska jesienią 1980 roku, pewna starsza pani, polska Żydówka, która miała dosyć tak często we Francji stawianego znaku równości: Polak = antysemita, zapytała mnie: „I co myślisz o tych Polakach?”. Opowiedziałem jej o strajku w stoczni, gdzie spędziłem tydzień, o moim entuzjazmie, o nawiązanych tam nowych przyjaźniach. Zadowolona dała mi w prezencie książkę innego „pisarza-kosmopolity”, Kazimierza Brandysa, pod tytułem Nierzeczywistość. Demaskuje ona podwójne życie Polaków, tych, którzy żyją „w polskiej nierzeczywistości, w sferze mitu narodowego”, a nie „w realnej skali jednostki i cywilizacji”. Te rozważania, kontynuowane w Miesiącach tegoż pisarza, towarzyszyły mi, podobnie jak Dziennik Gombrowicza, przez długi czas . Znalazłem tam spojrzenie, nad którym warto by się zastanowić dzisiaj, gdy w Polsce coraz silniej dochodzi do głosu pewien nacjonalizm. Brandys pokazuje nam dwie strony każdego zjawiska, Polskę widzialną, otwarcie i dumnie ukazującą się oczom obserwatora, i tę drugą: doświadczaną w sposób intymny i przekazywaną nam poprzez wspomnienia i nieoczekiwane dygresje. Dekonstruuje mity, uciekając się do ironii i humoru; dając upust smutkowi, złości i podziwowi. Ożywia postaci pełne zalet i wad...

Polska Historia działa się na moich oczach. Ten kraj przeżywa ją tak, jak zakochani przeżywają swoje pierwsze wspólne chwile. I bezustannie ją powtarza. Nauczyłem się znosić polskie obsesje, doceniać pisarzy, malarzy, kino i teatr; to ziemia bardzo płodna w sztuki krytyczne.

Ja, obywatel francuski bez żadnych polskich korzeni, byłem świadkiem głębokich przemian i zdzierania rozlicznych masek. Pamiętam chwile triumfu po ogłoszeniu porozumień sierpniowych, płacz i świeczki palone na ulicach, gdy nadeszła wieść o zamordowaniu księdza Popiełuszki. Widziałem tłumy świętujące wejście Polski do Unii Europejskiej, modlące się w wieczór śmierci Papieża Jana Pawła II i słuchające Milesa Daviesa w Pałacu Kultury pewnego pięknego dnia 1983 roku. Przechowuję w pamięci twarze, głosy, ulice, puste sklepy, długie rozmowy, noc, piękno i zimowe pejzaże. Noc, która zapada tak wcześnie, zimno, drzewa szumiące w parkach przy silnym wietrze... szalonych kierowców... Mój kontakt z Polską jest jednocześnie intelektualny i fizyczny, wręcz zmysłowy, a lata przeżyte w Warszawie uczyniły z niej moje drugie miasto na świecie. U was – to także u mnie.

Bo kocham to wszystko. Nawet, gdy mnie irytuje. Przyjeżdżam tu z przyjemnością i wyjeżdżam już obmyślając powrót.

Mogłem doświadczyć, jak bolesna jest polska pamięć, jakie towarzyszą jej napięcia i jak trudne jest pojednanie. Byłem zdziwiony siłą sentymentu dla żydowskiej przeszłości. Zrozumiałem, jak potrzeba zrozumienia własnej historii kształtuje teraźniejszość. Po Niemcach i Francji, Polska jest niewątpliwie trzecim krajem europejskim, który podjął tak wielką pracę nad pamięcią na ten temat. Nie czyni mnie to ślepym na pojawiające się uparcie tu i tam stare nacjonalistyczne, ksenofobiczne śpiewki o akcentach antysemickich, antyrosyjskich czy antyniemieckich. Pamiętam rozmowę z Feliksem Tychem, ocalałym z Zagłady, dotyczącą tytułu mojej książki poświęconej polsko-żydowskiej debacie: Koniec niewinności. Proponował mi, żebym dodał do niego znak zapytania. Nie zrobiłem tego, gdyż uważałem, że wielkie debaty publiczne wokół pogromu Żydów w Jedwabnem (1941) i w Kielcach (1946) przyniosły owoce. Społeczeństwo i władze uznały swoją współwinę czy też odpowiedzialność za wymordowanie polskich Żydów przez nazistów. Nie miałem złudzeń, że zgadzają się z tym wszyscy albo że świadomość tego, co się stało, jest dana na zawsze. Dobrze wiemy, że ta praca nigdy się nie kończy, trzeba ją wciąż zaczynać od nowa, niczym długą litanię, powtarzać i badać na nowo.

Nie istnieje coś takiego jak polskość niezmienna i wieczna. Istnieje tylko jeden z narodów europejskich i ludzie, którzy, tak jak inni, stawiają sobie pytania o swoje tradycje, przyszłość, kompleksy. W obecnych czasach takie pytania są nieuniknione. Brandys opisywał polską nierzeczywistość udrapowaną w narodowe przekonania i obojętną na resztę świata. Tymczasem świat wokół nas się zmienia. Nasza Europa jest w niebezpieczeństwie. Wiara, że wycofanie się z niej będzie wybawieniem, jest równie jałowa, jak szukanie schronienia przed bombami pod własną kołdrą. Jedność Europy, równość, demokratyczna wymiana, gościnność i otwarcie na Innego to nie są formuły retoryczne. Nasza przyszłość stoi w tej chwili pod znakiem majaków Trumpa na zachodzie, ambicji Putina na wschodzie i megalomanii Erdoğana na południu. Wojna, naturalna materializacja nacjonalistycznych uniesień, wróciła na nasz kontynent już dwadzieścia pięć lat temu. Spowodowała niezliczone rzezie i ludobójstwo Tutsich w Rwandzie, rozlała się wokół basenu Morza Śródziemnego, zebrała żniwo setek tysięcy zabitych, wygnała z domów i przesiedliła miliony osób. Wraz z atakami terrorystycznymi dociera dzisiaj do serca Europy. Wierzyć, że unikniemy katastrofy, nieustannie przywołując zagrożenia i strasząc spiskiem zagranicy, to w najlepszym razie naiwność, w najgorszym – samobójstwo.

Ożywianie przeszłości, przekazywanie płynących z niej wniosków młodym pokoleniom – tak. Trzeba jednak uważać, by nie pogrzebać jej w niekończących się upamiętnieniach, moralizatorskich rytuałach i kulcie bohaterów. Za tą bezsilną maskaradą kryje się często niechęć do stawienia czoła teraźniejszości i próba legitymizacji przez manipulowanie historią. Po co szukać nowych męczenników i rytuałów, opierać tożsamość na tandecie? Właśnie z tego wyśmiewał się Gombrowicz, gdy w Argentynie słuchał rozmów w poselstwie polskim: „Męstwo, Honor, Bój ukażą, a tyż Waleczność niezmierzoną, Krew Serdeczną, Cześć Niezłomną, Wiarę św. Nieprzepartą, Moc św. Najwyższa i Cud św. Narodu całego”. Wielkie litery pochodzą od autora! We wszystkich krajach tożsamość (a więc także polskość) jest przywoływana przez demagogów u władzy (lub nie), żeby uśpić nasze sumienia.

To podsyca lęk. Wszyscy czują, że świat zmierza w nieznanym kierunku, że nasz sposób życia, pokojowy i otwarty, jest zagrożony. Wobec tego ci, którzy tworzą w mediach dyskurs ksenofobiczny lub katastroficzny, wskazują kozła ofiarnego: obcego, który przychodzi zniszczyć naszą piękną chrześcijańską cywilizację!

To bzdura. Niepokoimy się „inwazją uchodźców”, a powinno być odwrotnie. Gościnność jest naszym podstawowym ludzkim obowiązkiem. Strach to oznaka braku pewności siebie. Może doprowadzić tylko do najgorszego. Ci, którzy kolaborowali z Niemcami w czasie wojny bali się, donosiciele w czasach komunizmu także. Członkowie ruchu oporu, ci, którzy walczyli o naszą wolność i demokrację, przezwyciężali swoje lęki. Znajdowali odwagę i wiarę, by wytrwać i walczyć.

W czasie moich podróży po Polsce i pobytów tutaj spotkałem takich ludzi: zawsze opanowanych, pomysłowych. Z niektórymi z nich się zaprzyjaźniłem. O nich właśnie myślę, gdy pytają mnie, co mnie wiąże z tym krajem. Przezwyciężanie polskości to dla mnie powroty do tych ludzi, ich twórczości, historii, do reprezentowanych przez nich uniwersalnych wartości.

Tłumaczyła z francuskiego Julia Chimiak


BIO | Jean-Yves Potel

Jean-Yves Potel pisarz i historyk francuski. W Polsce opublikował: Anna Langfus. Życie. Twórczość. Recepcja, Scriptores, Lublin 2014; Koniec niewinności, Polska wobec swojej żydowskiej przeszłości, Znak, Kraków 2010; Francja ta sama czy inna?, TRIO, Warszawa 2009. Autor licznych artykułów, w tym: Ten śliczny miesiąc maj, [w:] Rewolucje 1968, Galerie Zachęta, Warszawa 2008; posłowie do Anna Langfus. Skazana na Życie, Prószyński i S-ka, Warszawa 2008; Pamięci Anny Langfus, [w:] „Midrasz”, grudzień 2007, nr 2 (128); Zbyt często powtarzane stereotypy, [w:] „Zagłada Żydów”, UMCS, Lublin 2006; Warszawa: miasto niekochane, posłowie do: Anna Sańczuk, Bartek Chaciński, Jacek Skolimowski, Warszawa. W poszukiwaniu centrum, Znak, Kraków 2005.

Pozostało 80% tekstu