CZEŚĆ 1

(Przejdź do części 2)

Czy polskość powinna mieć wyraźne granice, czy też być może raczej otwartą płaszczyzną kulturową, nieograniczaną przez żadne linie demarkacyjne? Odpowiedź na to pytanie, w szczególności w środowiskach liberalnych - które rozumiem tu bardzo szeroko i przeciwstawiam równie szeroko rozumianym środowiskom konserwatywnym - będzie zwykle kierowała się ku wezwaniom do otwartości i interakcji polskości z kulturami sąsiedzkimi i innymi. Gdy jednak przyjrzymy się realnym praktykom, szczególnie na wschodnim pograniczu polskiej kultury, okaże się, że sprawy nie wyglądają tak prosto, jak pragnęłoby wielu idealistów. Chciałbym więc po pierwsze zwrócić uwagę na pewne paradoksy wyłaniające się z zestawienia tego, co można by nazwać w uproszczeniu liberalną i konserwatywną odpowiedzią na pytanie o możliwość interakcji kultury polskiej z kulturami sąsiednimi. Z punktu widzenia radykalnie liberalnego, któremu w wymiarze teoretycznym bliskie jest zwykle podejście konstruktywistyczne, wyraźne różnice tożsamościowe są często uznawane za „sztuczne”. Jawią się w szczególności jako arbitralnie wprowadzane dystynkcje, dzielące niepotrzebnie równych sobie ludzi. Z tej perspektywy konserwatyści oceniani są często krytycznie jako ci, którzy bez uzasadnienia esencjonalizują zarówno grupy narodowe, jak i różnice pomiędzy nimi, a wiec traktują je jako obiektywnie istniejące. W podejściach liberalnych powracają deklaracje otwartości, konstatacje płynnej tożsamości, przenikania się kultur. Ze strony konserwatywnej częstsze są twierdzenia o odmiennościach tożsamości własnej od znaczących innych, o kanonach i imponderabiliach. W ujęciach liberalnych, szczególnie zorientowanych wyraźnie proeuropejsko i lewicowo, transgresja tożsamościowa przyjmowana powinna być więc teoretycznie pozytywnie, zaś w konserwatywnych krytycznie, bo zakładają one zwykle normatywny stosunek do granic narodowych tożsamości. Dużo częściej chcą jednoznacznie określać wspólne dla wszystkich wyznaczniki tożsamości narodowej, stawiając wyraźne granice pomiędzy tożsamościami, narodami, kulturami.

Pomnik Sergieja Kirowa w Petersburgu / Saint Petersburg, Monument to Sergey Kirov on Kirovskaya Ploshchad fot. author

Łuk triumfalny Narwy, Petersburg / Saint Petersburg, Narva Triumphal Arch, fot. autor

Moskwa, Gablota w dawnej Akademii Nauk Społecznych przy KC KPZR / Moscow, Display cabinet in former Academy of Social Sciences, part of Politburo of the Communist Party of the Soviet Union / fot. author

Księgarnia w Moskwie / Bookstore display in Moscow / fot. author

Kremlin of Ryazan / Kreml w Riazaniu, fot. autor



Gdy jednak weźmiemy pod uwagę, że nowoczesny naród rozumieć można przede wszystkim jako wspólnotę polityczną, to okazuje się, że wspólnota taka ma dość wyraźnie wytyczone granice. Posiadają one wymiar zarówno przestrzenny, jak i kulturowy, i co ważne, wymiary te są zwykle powiązane. To powoduje, że tożsamość polityczną – czyli obywatelską – ograniczają pewne wyraźnie wyznaczone ramy, które być może dla liberałów są w praktyce ważniejsze niż dla konserwatystów. Zaś tożsamości obywatelskiej nigdy nie da się do końca odróżnić od tożsamości kulturowej czy też narodowej, jak chcieliby idealistyczni konstruktywiści, wydający się sugerować, że kultura jest przestrzenią swobodnej twórczości, która nie musi wiązana być z ograniczeniami politycznymi czy ekonomicznymi. Można oczywiście przyjmować taki punkt widzenia jako pewien idealistyczny postulat i próbować go w miarę możliwości poszerzać o przestrzeń wolności kulturowej, czy propagować kulturowe rewolucje lub reformy niezależnie od woli polityków i innych aktorów. Jednak zajęcie pozycji badacza skłania do wzięcia pod uwagę zależności realnie istniejących w świecie społecznym. W takim czy innym stopniu przesądzają one o tym, że kultura ma zwykle formy silnie związane z państwem, w ramach którego się rozwija. Wynikają one w dużym stopniu z naturalnych związków kultury w szerokim ujęciu z kulturą obywatelską czy też tożsamością polityczną. Związek ten jest również wyraźny w przypadku nie aż tak licznych, ale obecnych także w Europie państw wielokulturowych. Klasycznymi przykładami są tu, jak wiadomo, Szwajcaria czy Belgia. Belgia nie ma własnego języka narodowego i używa dwóch języków dominujących w krajach sąsiednich, ale bycie Belgiem to zdecydowanie więcej niż tylko posiadanie belgijskiego paszportu i znajomość belgijskiej kultury politycznej. Belgijskość jest w praktyce dość wyraźnie odróżniona od francuskości oraz holenderskości, a flamandzkość i walońskość wiążą się ze znaczącą kulturową specyfiką, obejmującą również język. Podobnie jak Francuzi i Holendrzy są w efekcie dla Belgów znaczącymi obcymi, tak i Belgowie odgrywają określoną rolę w definicji dwu wspomnianych kultur narodowych, co przejawia się choćby w wielu niewinnych żartach, za którymi stoi jednak głębsza różnica kulturowa. Jeszcze ciekawszy jest przypadek Austrii i jej odmienności tożsamościowej od Niemiec. Widać w nim, że rozłączność tych dwóch niemieckojęzycznych krajów nie jest jedynie kwestią spuścizny historycznej, ale w równym stopniu pryncypialną kwestią polityczną. Perspektywa połączenia Austrii i Niemiec, a nawet ich istotnego zbliżenia tożsamościowego, prawdopodobnie długo będzie jeszcze stanowić tabu, i co ciekawe, znacznie silniejsze dla środowisk liberalnych niż konserwatywnych. Przykład austriacki dobrze według mnie pokazuje znaczenie granicy rozdzielającej tożsamości narodowe i jej silny związek z logiką polityczną oraz geopolityczną. Z tych względów znaczenie tej granicy, jak już zaznaczyłem, jest często paradoksalnie ważniejsze nawet dla środowisk liberalnych, choć zwykle konstruują ją one przy pomocy innych narzędzi niż konserwatyści. Będę chciał pokazać, że prawidłowość tę obserwować można także w przypadku polskim.

Można by zapewne powiedzieć, że liberalny wariant definicji polskości jest otwarty na jej względnie swobodne negocjowanie w sferach, które nie stanowią przedmiotu zewnętrznej jurysdykcji politycznej. Liberalna polskość oznacza większą otwartość na formalną wewnętrzną różnorodność, która nie musi jednak wcale pociągać za sobą równościowego podejścia, bo wiele hierarchii, zakładanych przez liberalne społeczeństwo pozostaje ukrytych. Liberalne podejścia nie są więc zwykle pozbawione głębokich założeń normatywnych dotyczących konieczności obowiązywania pewnych idealnych kanonów polskości. Założenia te są jednak zwykle inaczej prezentowane i inne są wizje ich propagowania. Konserwatywne warianty polskości można uznać za charakteryzujące się silniejszym akcentem unifikacyjnym, częściej otwarcie odwołujące się do konieczności ich zinstytucjonalizowanego wpajania, i jednocześnie za bardziej ekspansywne, bo swobodniej wykraczające poza polityczne granice kraju. Liberałowie tymczasem wydają się bardziej skoncentrowani na swoistej „kontroli granicznej” pomiędzy kulturą narodową a kulturami sąsiednimi. Jak sądzę, w polskim przypadku widać to szczególnie dobrze w odniesieniu do szeroko rozumianej polskiej granicy wschodniej, a w szczególności polsko-rosyjskiej granicy kulturowej.

Zanim zajmiemy się Wschodem, interesujące porównawczo może być spojrzenie na Zachód. Granica polsko-niemiecka wydaje się przede wszystkim o wiele bardziej jednoznaczna od granicy wschodniej. Była to oczywiście granica o wiele wyraźniejsza kulturowo, bo związana z silną, strukturalną i językową odmiennością słowiańszczyzny i świata niemieckiego. Różnica ta została dodatkowo wzmocniona przez tragiczne wydarzenia II wojny światowej, przesunięcie granic i powojenne wysiedlenia realizowane według kryteriów etnicznych. Jednak z perspektywy historycznej można by również wskazywać na liczne przejawy jej rozmycia, jak choćby wielowiekowe niemieckie osadnictwo, w szczególności miejskie, na ziemiach polskich czy słowiańską obecność na terenie Prus i Niemiec, której ślady są do dziś czytelne na zachód od Odry. Mamy jednak w Polsce żywe przypadki pewnego przenikania się polskości i niemieckości, wśród których do najbardziej oczywistych należy spór wokół tożsamości śląskiej, związany z kwestią autonomii Śląska oraz sporami o istnienie narodu i języka śląskiego. Stanowisko prawicowe jest tu zwykle dość jednoznaczne, podczas gdy strona liberalna prezentuje względnie zróżnicowane podejścia, które ciążą ku postulatom wolnego tożsamościowego wyboru, uznającego prawo do deklarowania swojej niemieckości, a także śląskości, w tym ujmowanych w kategoriach narodowych. Takie stanowisko wydaje się łączyć z domyślnym założeniem, że analogiczne postawy przyjmować będą kraje sąsiednie, w szczególności, że nie będą one wykorzystywać krajowej różnorodności kulturowej do naruszania politycznej suwerenności Polski na jej terytorium. Innym znanym ze sfery publicznej przykładem ambiwalencji na kulturowej granicy polsko-niemieckiej jest skandal z tzw. dziadkiem z Wehrmachtu, który wpisał się w dominującą logikę polskiej sceny politycznej. Ten głośny incydent był jednak tylko aspektem szerszej historycznej niejednoznaczności związanej z przenikaniem się polskości i niemieckości w ramach państw niemieckich. W takim kontekście można by też przypominać o licznych mieszkańcach Polski, którzy skorzystali w całym okresie powojennym z prawa RFN pozwalającego na nabycie lub uznanie obywatelstwa niemieckiego na podstawie dowodu, że posiadali je ich przodkowie. Niemcy Zachodnie przyjmowały ich z nadzieją na szybką asymilację kulturową. Z ich obecnością w Niemczech związany jest żywy do dziś spór o status mniejszości polskiej. Jak wiadomo, podejście bardziej liberalne zakłada gotowość przyjęcia niemieckiego stanowiska zakładającego zasadniczo, że nie są to Polacy, a Niemcy pochodzenia polskiego, ewentualnie Polacy czasowo przebywający w Niemczech. Tymczasem stanowisko bardziej konserwatywne przewiduje upór w działaniach na rzecz uznania przez Berlin dawnych przywilejów mniejszości polskiej w Niemczech, a więc w jakimś sensie wsparcia dla działań mających na celu umacnianie kulturowej ambiwalencji dużej grupy emigrantów z Polski. Stanowisko konserwatywne jest więc nie tylko bardziej ekspansywne, ale i silniej wspierające polsko-niemiecką tożsamościową niejednoznaczność, bo próbuje utrzymać stan, w którym tożsamość wychodźców z Polski żyjących w Niemczech będzie również w wymiarze prawnym maksymalnie wielowymiarowa.

O podobnym paradoksie da się powiedzieć w przypadku polskiego wschodniego pogranicza kulturowego. W liberalnym podejściu mamy co prawda zwykle więcej deklaracji co do uznania przywilejów mniejszości białoruskiej i ukraińskiej, a także odnajdujemy idee utrzymania dobrych relacji, szczególnie z liberalnymi elitami krajów na wschód od Polski. Trudniej jednak mówić tu o jakichś wyraźnych formach ambiwalencji czy kulturowego przenikania. Do nich zaliczyć natomiast można, niezależnie od naszej opinii o niej, żywą wyraźnie po stronie konserwatywnej tzw. ideologię kresową. Strona liberalna jest wobec niej zdecydowanie podejrzliwa, a zwykle co najmniej nie czuje względem niej sentymentu, dostrzegając w kresowych dyskursach aspekty orientalistyczne, a nawet nacjonalistyczne. Można jednak zwrócić uwagę, że narracje kresowe tworzą obecnie dość szerokie spektrum ideologiczne, na którego radykalnym skrzydle spotkać można rzeczywiście środowiska polityczne odwołujące się do pojęcia kresów w kontekstach nacjonalistycznych czy silnie orientalistycznych, w szczególności ze względu na jednostronne akcentowanie polskości historycznej ziem na wschód od obecnej granicy kraju czy też demonizowanie lub co najmniej deprecjonowanie narodów sąsiadujących z Polską, przypisywanie im wrodzonych tendencji nacjonalistycznych i niechęci do Polaków. Jak jednak argumentowałem już wcześniej[1], kresowe dyskursy w znacznej mierze, szczególnie te, które nie są uwikłane w otwartą politykę, traktować można jako wewnątrzpolskie gry tożsamościowe, element tak ważnych dla polskich elit gier z przeszłością. Tymczasem w obozie liberalnym angażowanie się w rozważania o tematyce kresowej budzi pewien niepokój; przeważa w nim tendencja do uznania współczesnej granicy politycznej kraju jako właściwej linii oddzielającej prawomocny obszar odniesień debat tożsamościowych od położonego na wschód od Bugu orientu, a więc obszaru, który oddać należy jurysdykcji narodowych elit poszczególnych krajów, w domyśle optymalnie liberalnych. Można następnie z elitami takimi dyskutować w ramach paneli, konferencji naukowych, stołecznych festiwali kulturalnych, czy też na spotkaniach organizowanych w państwach zachodnich, gdzie zwykle jednak nie dochodzi do kulturowych interakcji między poszczególnymi narodami.

Liberalnych problemów z oswajaniem istotnych wciąż dla polskiej kultury aspektów wschodnich, a więc wiążących się z regionami i narodami za współczesną granicą Polski, nie redukowałbym jednak do skłonności, by ograniczać swą wyobraźnię do formalnych granic państwowych i obaw przed obudzeniem nacjonalistycznych demonów.

Można tu mówić o pewnej odczuwalnej do dziś swoistej pustce, związanej z przesunięciem się kulturowych granic Polski na zachód w latach 1917-1945 oraz jednoczesnym zamknięciem granicy z jej sąsiadami. Różnie ów brak można rozumieć. Po pierwsze jako pustkę po utracie imperialnego czy też kolonialnego wpływu na szerokich obszarach tzw. międzymorza, a następnie traumę po ostatecznej utracie kresów w następstwie II wojny światowej. Byłaby to wersja konserwatywna, zakładająca istnienie ciągłości pomiędzy Rzeczpospolitą Obojga Narodów a Rzeczpospolitą II i III. W prawicowych dyskursach ufundowanych na sienkiewiczowskich mitach nie brak ubolewań nad utratą dawnej potęgi. Strona liberalna bądź odrzuca tę, jak też inne wschodnie narracje, jako postkolonialną, czy raczej postimperialną, bądź też przyjmuje jej bardziej abstrakcyjną wersję, mówiącą o spuściźnie wielokulturowej I Rzeczypospolitej, jako pewnej wartości politycznej, do której warto się odwoływać[2]. Bardziej radykalni lewicowi krytycy w rodzaju Jana Sowy odżegnują się i od tej narracji, próbując zdekonstruować wyidealizowane obrazy I Rzeczypospolitej jako mityczne i fałszywe[3]. Sugerują oni w szczególności, że relacje Polaków z innymi narodami były na szeroko rozumianych kresach asymetryczne i często opresyjne, a odwoływanie się do spuścizny polskiej obecności na Wschodzie zasadza się na fałszu, a co za tym idzie - jest szkodliwe zarówno dla Polski, jak i jej stosunków z sąsiednimi państwami narodowymi.

W wielu aspektach zgadzam się z krytykami dyskursów kresowych, jak również z głosami sceptycznymi wobec idealizacji spuścizny wielokulturowej I Rzeczypospolitej. Niezależnie jednak od tego zwróciłbym uwagę, że są one, pomimo swojej asymetryczności i innych słabości, pewnymi sposobami ujmowania problematyki wschodniej w polskiej tożsamości narodowej. Innymi słowy, stanowią one narzędzie służące identyfikowaniu istotnych składników polskiej kultury, łączących ją z kulturą narodów Europy Wschodniej. Związki te są bowiem tak głębokie, że jeszcze długo nie będzie się dało ich łatwo pominąć i w powszechnie uznany sposób ustalić granicę kulturową polskości na symbolicznej linii Bugu. Chciałbym tu zwrócić uwagę na rzadziej wspominany aspekt tych związków, których cezurą jest I wojna światowa, a w szczególności rewolucja bolszewicka. Jak się bowiem nie zawsze pamięta, wydarzenia te miały istotny dla naszego kraju skutek w postaci ogromnego eksodusu Polaków z, obrazowo mówiąc, bezkresnych obszarów dawnego Imperium Rosyjskiego, które po traktacie ryskim stały się częścią rodzącego się wówczas Związku Sowieckiego. Na zachód udało się wówczas, zwykle porzuciwszy cały dobytek, kilkaset tysięcy Polaków, którym już nigdy nie było dane zobaczyć stron rodzinnych. Gigantyczne majątki utraciła wówczas znaczna część polskiej elity ekonomicznej, a więc ziemiaństwa i rodzącej się powoli burżuazji. Całe środowiska, w tym także kilka nurtów polskiego życia politycznego, po tym wielkim przesiedleniu oraz następujących po nim wywłaszczeniach straciły status, wpływy i majątki. Należeli do nich w szczególności prężni niegdyś liberałowie, książkę o losie których Andrzej Jaszczuk zatytułował znamiennie Liberalna Atlantyda[4]. Ich los uosabia doskonale postać Aleksandra Lednickiego[5]. Można też wspomnieć o kilkuset tysiącach Polaków pozostałych za granicą wytyczoną w traktacie ryskim, zamordowanych przez władze sowieckie w okresie międzywojennym, w szczególności w ramach tzw. operacji polskiej NKWD.

Były to środowiska w dużej mierze kształtujące do 1917 roku polską kulturę, a mówiąc bardziej patetycznie, współtworzące polską cywilizację. Ich cechą immanentną była naturalna znajomość kultur Europy Wschodniej na czele z rosyjską, jako ówczesną kulturą państwową, choć nie zawsze jednoznacznie dominującą na obszarze Cesarstwa. Ze znajomością tą łączyły się oczywiście wzorce kontaktu kulturowego, dziś w dużym stopniu utracone. Nie znaczy to oczywiście, że owe wzorce czy formy były zawsze idealne - symetryczne, inkluzywne i odpowiadające w pełni współczesnym liberalnym ideałom tzw. dialogu kulturowego. Kontakt Polaków z ludnością chłopską, głównie prawosławną, na rozległych terenach kresów i poza nimi był zwykle mniej lub bardziej asymetryczny, czasem opresyjny, choć implikował jednocześnie znajomość tych kultur. Kontakt polsko-rosyjski nigdy zaś nie był pozbawiony napięć, niemniej obok dominującego dziś w narracji historycznej wymiaru konfrontacyjnego, na czele z powstaniami narodowymi, nie brak było w nim składowych o zupełnie innej naturze. Chodzi tu przede wszystkim o procesy rusyfikacyjne, w tym wśród polskiej szlacheckiej i postszlacheckiej inteligencji, a przynajmniej o rosnącą wśród Polaków w drugiej połowie XIX wieku fascynację kulturą rosyjską. O procesach tych zwykle dziś nie pamiętamy. Tych zaś przedstawicieli polskiej inteligencji, którzy wybrali raczej obszar kultury rosyjskiej, by użyć tu neutralnego określenia, w dużym stopniu wyłączono z narodowej wspólnoty pamięci. Do tego należy przypomnieć, że na obszarze całego Imperium Rosyjskiego rozsiane były liczne społeczności polskie, które niejednokrotnie działały bardzo prężnie, zarówno pod względem kulturowym, jak i ekonomicznym. Warto też pamiętać, że poza Kongresówką, gdzie Rosja jawiła się jednoznacznie jako siła okupująca polskie ziemie, w innych częściach Imperium taka percepcja nie była już w środowiskach polskich dominująca. Znacząca była liczba Polaków w większości istotniejszych miast Syberii, dziesiątki tysięcy mieszkały w Moskwie, Petersburgu czy Kijowie, stanowiąc ważną część elity społecznej tych miast. Do dziś często korzystamy ze spuścizny pracy pokoleń ludzi należących do tych środowisk, choć zwykle nie mamy tego świadomości.

Jednocześnie warto przypomnieć o dość wąsko praktykowanych, acz chlubnych wzorach dialogu polskich i rosyjskich elit kulturalnych. Na przełomie XIX i XX wieku znakomitymi przykładami tego zjawiska są takie postaci, jak Włodzimierz Spasowicz czy Marian Zdziechowski. Ich nieobecność we współczesnych polskich kanonach pamięci wydaje się niezwykle znacząca. Dotyczy to szczególnie Zdziechowskiego, który odegrał istotną rolę nie tylko w polskim literaturoznawstwie, ale i szerszej refleksji kulturowej przełomu wieków, wliczając w to istotne epizody aktywności politycznej. Czesław Miłosz uznawał go za swojego kluczowego nauczyciela w latach studiów na Uniwersytecie Wileńskim, którego Zdziechowski był przez pewien czas rektorem. Według Magdaleny Grochowskiej, Zdziechowski jest w ogóle „kluczem” do zrozumienia twórczości Miłosza[6], którego postać pozostaje przecież jednym z podstawowych punktów odniesienia dla współczesnych debat o polskiej tożsamości. Zdziechowski, podobnie jak szeregi innych intelektualistów polskich tego okresu, jak i reprezentantów ziemiaństwa i burżuazji, był osobą mającą bliskie towarzyskie i umysłowe znajomości wśród rosyjskiej elity. Był więc częścią istniejącego wówczas polskiego środowiska o rzadko spotykanej dziś wielowymiarowości kompetencji i sieci kontaktów kulturalnych. Tworząc często zarówno po polsku i rosyjsku, budując równolegle obie kultury, tacy ludzie jak Leon Petrażycki byli jednocześnie „obywatelami świata”. Środowisko to odebrało wykształcenie na najlepszych wówczas uczelniach świata i podtrzymywało bezpośrednie relacje z licznymi ośrodkami naukowymi z intensywnością, której pozazdrościłaby im zapewne większość współczesnych polskich naukowców. Doszło więc do zaniku i w znacznym stopniu zapomnienia tego, co można by nazwać umownie „ziemiańską kulturą polską okresu do 1917 r.”, obejmującą wzorce kontaktu kultury polskiej z kulturami krajów wschodnich, na czele z Rosją. Nie chcę tu bynajmniej sugerować konieczności reaktywacji owej kultury, czy restytucji jakichś jej zamienników. Nie twierdzę też, że byłoby to naturalnym rozwiązaniem opisywanego problemu – stanu pewnego braku we współczesnej polskiej tożsamości narodowej. Staram się raczej ów brak skonstatować, próbując tłumaczyć nim część współczesnych problemów w kontaktach z kulturą krajów sąsiadujących z Polską na wschodzie. Mamy tu bowiem do czynienia ze zmianami nieodwracalnymi, gdyż upadek po 1917 r. ziemiaństwa i związanej ze wschodnimi rynkami polskiej burżuazji, był nie tylko procesem politycznym i kulturowym, ale przede wszystkim materialno-ekonomicznym. Miał też wymiar gigantycznej wędrówki ludów, a następnie czystek etnicznych, których znamiona nosiła sowiecka polityka wobec Polaków. Tak czy inaczej należy pamiętać, że to przede wszystkim silna pozycja materialna polskich elit na wschodzie pozwalała na rozwój kultury polskiej na tych terenach, a więc i kształtowała interakcje naszej kultury z kulturami narodów regionu. Istotnym, psychologicznym, jak można by powiedzieć, aspektem tej pozycji było poczucie własnej wartości i tożsamości, jakie cechowało znaczną część ówczesnych polskich elit kresowych, a także tych zamieszkałych na terenie Rosji właściwej. Za nim szły nierzadko wzorce i style działania, czy ogólnie życia, postrzegane jako wyróżniające się szczególnym rozmachem i fantazją. Warto w tym kontekście przypomnieć, że przedstawiciele elit kresowych lubili te przypisywane im, zresztą nie tylko przez samych siebie, cechy przeciwstawiać rzekomej zaściankowości i brakowi pewności siebie, rozmachu i ambicji elit Polski zachodniej.

Ta wizja przebojowej Polski wschodniej jako ekspansywnej, odważnej, twórczej, zamożnej i niebojącej się różnorodności oraz wyzwań, przeciwstawiona była więc wizji zachodniej części Polski, postrzeganej jako prowincjonalna, zakompleksiona (w domyśle w stosunku do dominujących nad nią pod każdym względem Niemiec), zarażonej pruskim brakiem fantazji, dyscypliną odbieraną jako wyraz tchórzostwa. Takie zderzenie stereotypów wygląda dziś dość egzotycznie. Stoi też w jawnej opozycji do współczesnego liberalnego schematu skonstruowanego na idei wyższości Polski zachodniej, jako bliższej pod każdym względem wyobrażonemu i realnemu Zachodowi, nad Polską wschodnią jako krainą zacofania zarówno mentalnego, jak i gospodarczego. Aspektem tego binarnego schematu są też częste jednostronne idealizacje spuścizny zaboru pruskiego, konfrontowanej z demonizowanym na jej tle obrazem zaboru rosyjskiego. Tej zasadniczej opozycji nie jest dziś w stanie przełamać nawet narracja konserwatywna, choć naturalne są jej sympatie dla Polski wschodniej – choćby z racji geografii wyborczej. Wschód i zabór rosyjski, jeśli już mają być w prawicowym ujęciu dowartościowane, sławione będą raczej za opór i bohaterstwo w starciu z okupantem, w szczególności rosyjskim i bolszewickim. W wymiarze martyrologicznym przede wszystkim realizowana więc będzie kompensacyjna obrona Polski wschodniej wobec narracji liberalnej. Niemniej kołaczą się ciągle w polskiej nieświadomości tęsknoty za mitem dawnej wschodniej pewności siebie. Obecne są szczególnie wyraźnie w środowiskach prawicowych i, jak można przypuszczać, są one w znacznym stopniu wzbudzane nie tyle przez pamięć o potędze polskiego ziemiaństwa kresowego przełomu wieków, co raczej echa powstałej w tym samym okresie inteligenckiej mitologii, z sienkiewiczowską trylogią na czele. Tak czy inaczej, zapomina się zwykle o tym, że odbudowa mitycznej pewności siebie bez zasobów materialnych, na których była ona kiedyś oparta, jest zadaniem trudnym. Większość jej poszukiwaczy wydaje się zauważać głównie jej wymiar kulturowy. Można więc dziś mówić o pewnym syndromie poszukiwania pamięci kresowej wielkopańskiej pewności siebie, która zanikła wraz odejściem prawdziwie zamożnej elity ziemiańskiej i burżuazyjnej oraz odcięciem Polski od obszarów na wschód od Bugu. Jak wspomniałem, syndrom ten na pewno silniejszy jest po prawej stronie polskiej sceny politycznej, ale i tam rzadko dostrzega się jego wymiar związany z siłą ziemiańsko-burżuazyjnej elity kresowej sprzed 1917 r. Jej źródeł poszukuje się częściej w pamięci o potędze I Rzeczypospolitej jako utraconym imperium, lub choćby w fakcie przynależności części kresów do II Rzeczypospolitej i jej podmiotowości przeciwstawianej niesuwerenności PRL.

Problemy z identyfikacją „wschodnich” elementów w historycznie ukształtowanej polskiej tożsamości oraz interakcją pomiędzy współczesną kulturą polską a rosyjską oraz kulturami pozostałych krajów regionu, mogą być oczywiście wiązane także z kilkoma innymi czynnikami. Jako jeden z nich wymienić na pewno trzeba dość powszechny orientalizm, a więc przyjmowane milcząco założenie o gorszości wszystkiego, co wschodnioeuropejskie. Przy czym naszego orientalizmu nie uważam za odwieczny i nie sądzę, by był on problemem czy tworem przede wszystkim polskim. W moim przekonaniu, jego głównym generatorem jest szeroko rozumiany Zachód, który legitymizuje w ten sposób gospodarcze podporządkowanie sobie Rosji i całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej[7]. Kraje Europy Środkowej często bezwiednie owe orientalistyczne wzorce z dużym zapałem reprodukują, a czynią to często w formach bardziej otwartych niż na Zachodzie. Jak sądzę, to właśnie w zgodzie z tym mechanizmem wyobrażana w często odmiennych, ale zwykle orientalistycznych kategoriach Rosja pozostaje ciągle dla polskiej tożsamości znaczącym obcym. Wzmacnia to często nieświadome tendencje do izolacji od niej, które przenoszą się także na płaszczyznę kulturową. Cechują one także w większości środowiska liberalne, choć te zwykle swój orientalizm wyrażają w bardziej politycznie poprawnych czy też zawoalowanych formach. Tak czy inaczej można chyba mówić o syndromie symbolicznej „ucieczki ze Wschodu”, ignorowaniu Wschodu w swych zainteresowaniach i strachu przed byciem posądzonym o jakiekolwiek z nim związki czy sympatie, jako głównych orientalistycznych motywach większości narracji tożsamościowych. Polska liberalna ma być w swoich ambicjach zdecydowanie Polską nie-Wschodnią, jak najdalszą od wszystkiego, co można kojarzyć w szczególności z rosyjskością, a jak najbliższą wszystkiemu, co wiąże się z tak czy inaczej rozumianą zachodniością. Również we współczesnej polskości konserwatywnej obecny jest strach przed wyobrażaną rosyjskością, choć być może słabszy jest w niej niż w tożsamości liberalnej strach przed wschodniością jako taką. Sposobami oswajania tej ostatniej są jak wspomniano mity kresów czy potęgi Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Oczywiście w bardzo szeroko rozumianym obozie konserwatywnym znaleźć można też otwartych rusofili, ale są oni raczej wyjątkami od reguły, niż postaciami tworzącymi środowiska charakterystyczne dla współczesnej polskiej prawicy. Całe dominujące spektrum współczesnej polskiej myśli politycznej łączy przekonanie o braku możliwości przekształcenia się Rosji w wyobrażalnej przyszłości w nowoczesne państwo liberalne, które potencjalnie byłoby przyjaznym partnerem Polski i innych krajów ościennych. Na przekonaniu tym jako głównej przesłance opiera się zresztą większość uznanych powszechnie kierunków przemian politycznych ostatnich dekad, polityki międzynarodowej i obronnej Polski. Innymi słowy, autorytarna i imperialna natura Rosji i Rosjan przyjmowana jest zwykle za pewnik, co jest notabene klasycznym komponentem ideologii orientalistycznej w rozumieniu Edwarda Saida. Powszechne dziś przekonanie o immanentnej, odwiecznej rosyjskiej barbarii, którą definiują przede wszystkim niezmienne jakoby jej skłonności imperialistyczne i inklinacje autorytarne, wydaje się być symptomem peryferyjności współczesnej Polski. Jak inne kraje peryferii, dość mechanicznie powiela ona dominujące zachodnie mity o Europie wschodniej. Czyni tak żywiąc nadzieję, że swoją gorliwością w tym procederze sama zasłuży na przynajmniej częściowe wyłączenie z obszaru ich oddziaływania.


BIO

Tomasz Zarycki, (dr. hab.) – socjolog i geograf społeczny. Profesor i absolwent Uniwersytetu Warszawskiego i tamże dyrektor Instytutu Studiów Społecznych im. Profesora Roberta B. Zajonca (ISS UW). Studiował również na Uniwersytecie Amsterdamskim, a stopnie naukowe uzyskał na Uniwersytecie Śląskim oraz w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Prowadził badania w szeregu ośrodków naukowych na świecie, w tym w UCLA (Los Angeles), UCL (Londyn), MGIMO (Moskwa), NIAS (Wassenaar), na uniwersytetach w Edynburgu, Lundzie czy Sztokholmie. Do jego głównych pól zainteresowań należą socjologia polityki, kultury, wiedzy oraz pamięci, a także geografia społeczno-polityczna krajów Europy Środkowej i Wschodniej, ze szczególnym uwzględnieniem Polski i Rosji. Zajmował się m.in. problematyką elit, podziałów politycznych w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej, teorią dyskursu, koncepcjami kapitału kulturowego i społecznego. Wydał m.in. książki: Nowa przestrzeń społeczno-polityczna Polski (1997), Region jako kontekst zachowań politycznych (2002), Kapitał kulturowy. Inteligencja w Polsce i Rosji (2008), Peryferie. Nowe ujęcie zależności centro-peryferyjnych (2009), Ideologies of Eastness in Central and Eastern Europe (Routledge, 2014), Gra peryferyjna: Polska politologia w globalnym polu nauk społecznych (wspólnie z Tomaszem Warczokiem, 2016) oraz (wspólnie z Rafałem Smoczyńskim) Totem inteligencki: Arystokracja, szlachta i ziemiaństwo w polskiej przestrzeni społecznej (2017). Publikował m.in. w pismach „Current Sociology”, „Geoforum”, „East European Politics and Societies”, „Europe-Asia Studies” czy „Theory and Society”.


Tomasz Zarycki

Przejdź do części 2


[1] Tomasz Zarycki, Ziemie utracone, ziemie posiadane: normatywne uwikłania krytyki dyskursu kresowego, [w:] B. Płonka-Syroka, M. Dąsal, K.Marchel (red.) „Doświadczenie pokoleniowe a perspektywa osobista”, Wydawnictwo DiG, Warszawa 2016, s. 81-96.

[2] Np. Jan Kieniewicz, Kresy jako przestrzeń europejska, [w:] J. Purchla (red.) „Dziedzictwo kresów – nasze wspólne dziedzictwo?”, Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2006, s. 13-24.

[3] Jan Sowa, Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą, Universitas, Kraków 2011.

[4] Andrzej Jaszczuk, Liberalna Atlantyda. Główne nurty liberalizmu polskiego 1870-1939 r., KB, Warszawa 1999.

[5] Tomasz Zarycki, Aleksander Lednicki i los jego środowiska, Polonii w Rosji na przełomie XIX i XX wieku jako zwierciadło przemian polskiego pola władzy, „Sprawy Narodowościowe”, 42/2013, s. 67-83.

[6] Magdalena Grochowska, Ich wyspy Galapagos. Co łączyło Czesława Miłosza z Jerzym Giedroyciem. „Gazeta Wyborcza”, 18-19 sierpnia 2012, s. 24-25.

[7] Tomasz Zarycki, Ideologies of Eastness in Central and Eastern Europe, Routledge, Londyn 2014.

Pozostało 80% tekstu