Definiowanie niemieckości, brazylijskości, szwedzkości czy polskości zawsze odbywa się z perspektywy osobistej. Ten tak zwany osobisty punkt widzenia nigdy zapewne nie jest wolny od uprzedzeń, stereotypów czy bagażu przeszłości – wspomnień, jakie dziedziczymy za pośrednictwem nieświadomości zbiorowej.

Gdyby o polskość zapytać na przykład Brytyjczyka, odpowiedź byłaby z pewnością zupełnie inna niż ta udzielona przez mieszkańca kraju sąsiedniego. Aby dodać reprezentatywny głos z Litwy – państwa, które miało i ma z Polską bliskie związki i dzieli z nią wspólną przeszłość –muszę niezwłocznie wyznać, że coś mnie w tej kwestii ogranicza.

Mój głos dostrojony jest do określonego rejestru: tkwi we mnie duch mitologii Rzeczypospolitej Obojga Narodów, z trójkątami miłosnymi naszych wspólnych królów i książąt, ikonicznym Władysławem II Jagiełłą (to on nas schrystianizował), czupurnymi XVII-wiecznymi szlachetkami wrzeszczącymi „veto!”, dwoistą tożsamością wielkiego Adama Mickiewicza, buntem Żeligowskiego, dzięki któremu rozkwitło moje rodzinne Kowno – wszystkim tym, o czym musieliśmy uczyć się w szkole, rysując nieustannie zmieniającą się mapę stopniowo rozbieranej Rzeczypospolitej Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego. We wczesnych latach szkolnych „polskość” kojarzyła mi się z władzą, potęgą, a jednocześnie pobrzmiewała nieco groźnie.

Po raz drugi z polskością zetknęłam się w sposób bardziej namacalny, już po rozpadzie Związku Radzieckiego. Powinnam być wdzięczna Polsce za magiczne wspomnienia alchemicznych doświadczeń i możliwość poznania nowych, ekscytujących smaków. Za kojarzącą się z odczynnikiem z „Małego Chemika” oranżadę w proszku marki Yupi o wściekle różowej czy nieziemsko pomarańczowej barwie, kultowy smak z dzieciństwa przypadającego na wczesne lata 90. Za Vegetę[1], stojącą jednak niżej w hierarchii siedmiolatka (dla którego słodkie zawsze będzie wygrywać ze słonym), ale wciąż będącą importowanym rarytasem; produkty te wnosiły powiew nowości do naszego monotonnego menu, urozmaicały codzienną nudę pieprzu i soli.

Jako nastolatka zaczęłam poznawanie zagranicy właśnie od Polski. Polscy kierowcy tirów, napędzani Coca-Colą i rytmami grupy Scooter, byli niczym Hermes, gdy wieźli młode autostopowiczki przez granicę, za którą zaczynał się wielki świat (dla pokolenia moich rodziców Warszawa była najłatwiej dostępną stolicą kraju mniej restrykcyjnego i mniej kulturowo zubożonego – namiastką Zachodu). Gdybym miała wymienić coś, co było dla mnie wtedy kwintesencją polskości, przywołałabym fluorescencyjny obrazek z papieżem Janem Pawłem II dyndający w kabinie ciężarówki wiozącej towary (i litewskich nastolatków) na Zachód Europy.

Kolejny przewrót, o iście kopernikańskiej skali, nastąpił, gdy poznałam nazwiska takie jak Miłosz, Warlikowski, Kantor, Penderecki, Szymborska, Kieślowski, Gombrowicz, Polański czy Wajda. Tutaj polskość objawiła się jako godna podziwu artystyczna jakość, emanacja sztuki, do której łatwo było mi się odnieść jako osobie z kraju sąsiadującego z Polską i dzielącego z nią wspólną historię, przekładającą się na pokrewny sposób myślenia. Niemniej owa imponująca armia wybitnych polskich artystów, zajmujących poczesne miejsce w kulturze światowej, nie była w stanie ustrzec przed tym, że do tej idyllicznej „doliny Issy” wdarły się nagle i zdominowały dyskurs kwestie mleka i mięsa. Współczesne Suwałki, kraina taniego nabiału, proszku do prania i mielonego na kotlety, piszą narrację ekonomiczną, która wypiera bardziej wyrafinowane aspekty polskości. Oczywiście mówię tu nadal z perspektywy litewskiej: to my przyjeżdżamy tutaj, do kraju niższych cen, wydać na zakupy połowę miesięcznej pensji. Gdy potrzebujemy sofy, farby, młotka, kleju czy innego artykułu związanego z budową, remontem i urządzaniem domu, polski rynek ma zwykle do zaoferowania produkty przystępne cenowo, choć niekoniecznie najwyższej jakości. Z tego powodu „polszczyzna” stała się w naszych szerokościach geograficznych synonimem „chińszczyzny” (w środkowoeuropejskich kategoriach Polska to kraj rozległy nieledwie tak jak Chiny, zwłaszcza dla podróżującej autostopem nastolatki).

Czy możemy zatem powiedzieć, że pomidorowa w proszku i Grotowski przynależą do tego samego, definiującego „polskość” uniwersum? A może są znakami firmowymi, związanymi z tym krajem narodowo i komercyjnie? A ja? Czy zostałabym automatycznie utożsamiona z polityczno-narodowym sporem o pisownię polskich nazwisk na Litwie? Myśląc o obcym, zaczynamy nasze analizy od jego narodowości. To głupie, ale to powszechny irracjonalny nawyk. Dwaj Polacy – Tomek i Jacek – których spotkałam w Maroku jakiś czas temu, nieświadomie stali się ofiarami projekcji moich wcześniejszych wyobrażeń; polegając na stereotypach – odziedziczonych uprzedzeniach i uogólnieniach – sprawiamy, że nasz ogląd staje się płaski, jednowymiarowy. Wizjonerski francuski poeta i pisarz Alfred Jarry, autor awangardowego dramatu Ubu Król, którego akcja rozgrywa się „w Polsce, czyli nigdzie”[2], podsuwa patafizyczny i wyzwalający wniosek: wszystkie definicje są jedynie wodewilem słów-marionetek. Grówno!

Tłumaczenie z angielskiego Marcin Wawrzyńczak


BIO

Vaiva Grainytė (ur. 1984) jest pisarką, autorką sztuk teatralnych, eseistką i poetką zaangażowaną w interdyscyplinarne projekty z pogranicza teatru. Jej zbiór esejów, „Peking diary” był nominowany do Książki Roku 2012 i znalazł się na krótkiej liście dwunastu kreatywnych książek na Litwie. Jej ostatnie prace - zorientowany na specyfice miejsca performance spacerowy "Lucky Lucy” (Norwegia/Litwa/Islandia), sztuki radiowe „Axis deviation” (Litwa, 2015) czy „Witches do not eat gummy bears” (Cape Town/RPA, 2015) zawierają elementy charakteryzujące jej twórczość: biograficzną i kolektywną pamięć, splot fikcji z dokumentem, połączenie codzienności z kwestiami społecznymi, podkreślone lekko absurdalnymi, ironicznymi czy surrealistycznymi akcentami. Autorka libretta współczesnej opery „Have a Good Day!” na dziesięciu kasjerów, dźwięki z supermarketu i fortepian (Litwa, 2013), którą stworzyła wraz z kompozytorką Liną Lapelytė oraz reżyserką teatralną, Rugilė Barzdžiukaitė. Opera otrzymała cztery międzynarodowe nagrody teatralne, była prezentowana na ponad 20 międzynarodowych festiwalach w Europie, Usa i Azji, a libretto zostało przełożone na osiem języków. Vaiva Grainytė jest stypendystką Akademie Schloss Solitude (Stuttgart/Niemcy, 2016-2017), Kulturkontakt (Wiedeń/Austria 2015) oraz Literaturhaus Villa Clementine (Wiesbaden/Niemcy 2015).



Photo
90s’ wind blowing “Vegeta” on 16TH century map of Polish-Lithuanian Commonwealth by Vaiva Grainyte.
Obszar Vegety lat 90. na XVI wiecznej mapie Unii Polsko-Litewskiej. Dzięki uprzejmości Vaivy Grainyte.

[1] Oryginalnie Vegeta była produktem jugosławiańskim/chorwackim, od 1992 dystrybowanym bezpośrednio w Polsce (por. https://pl.wikipedia.org/wiki/Podravka, dostęp: 12.05.17), przyp. red.

[2] Alfred Jarry, Ubu Król, Zielona Sowa, Warszawa 2002.

Pozostało 80% tekstu