Hackerville, rumuńsko-niemiecki serial, który zadebiutował w 2018 roku, zwrócił na siebie uwagę jako pierwsza międzynarodowa koprodukcja HBO Europe. Jego bohaterka, niemiecko-rumuńska detektywka, powraca do rodzinnego miasta w Rumunii by tropić krąg niebezpiecznych cyberprzestępców. Są wśród tych hakerów po prostu dzieciaki, które bawią się, próbując zdobyć łatwe pieniądze, są też jednak prawdziwi złoczyńcy, należący do międzynarodowej sieci. Serial, stworzony przez Ralpha Martina i Jörga Wingera, porusza także kwestię represyjnego socjalistycznego reżymu i jego tajemnic, transponowanych na teraźniejszość. Pierwszy sezon rozgrywa się głownie w rumuńskim mieście Timişoara. „Hackerville” – miasto hakerów – jako pojęcie konkretnie osadzone w geografii, odnosi się jednak do górskiego miasteczka Râmnicu Vâlcea, które w 2011 roku „Wired” rozsławiło jako „Centralę cyberprzestępczości”. Później, w 2015 roku, trochę jako preludium do Hackerville, ukazał się krótki film, przedstawiający groźnych hakerów z Râmnicu Vâlcea, zatytułowany The Most Dangerous Town on the Internet: Where Cybercrimes Goes to Hide. Film, wyprodukowany przez Norton Security, firmę z Doliny Krzemowej zajmującą się bezpieczeństwem w cyberprzestrzeni, przedstawia rumuńskich hakerów, którzy czają się w mrocznych, rozpadających się budynkach z czasów komunizmu, gotowi zhakować całą planetę. Zadaniem produkcji jest ostrzec widzów przed niebezpiecznymi cyberprzestępcami z Hackerville i przy okazji nakłonić do zakupu produktów Norton Symentec. Oto doskonała technokapitalistyczna intryga.

Most w Râmnicu Vâlcea. Zdjęcie: Nicoleta Moise.

Plan Timișoary. Zdjęcie: Nicoleta Moise.

W odróżnieniu od fikcyjnego Hackerville, film wypuszczony przez Norton Security ukazuje rzeczywistych hakerów, z których wielu zostało już zatrzymanych, a niektórym zaoferowano ugodę i możliwość pracy dla firm, zajmujących się bezpieczeństwem w sieci. Wywiadów udziela Guccifer (który zasłynął tym, że zhakował Hillary Clinton, Georga’a W. Busha, Colina Powella i wielu innych), Iceman (który włamał się do NASA) i Tinkode (najbardziej poszukiwany haker 2010 roku); pojawiają się też rozmowy z kilkorgiem anonimowych oszustów, wszystkie zderzone ze wstrząsającymi relacjami policjantów, wywodami ponurego księdza i autorytatywnymi wypowiedziami Kevina Healeya, wszystkowiedzącego szefa do spraw bezpieczeństwa z Nortona. Już na początku ostrzegają nas złowieszcze napisy: „Tylko w zeszłym roku rumuńscy hakerzy ukradli ponad miliard dolarów. Wszyscy wiedzą, co się dzieje, obowiązuje jednak omerta, zmowa milczenia”. W domyśle: cyberochroniarze z Doliny Krzemowej czuwają, by chronić niewinnych Amerykanów przed najbardziej niebezpiecznym miastem w internecie i zmową milczenia.

Plansza tytułowa serialu Hackerville.

Takie ujęcie wpisuje się we współczesną opowieść o Zimnej Wojnie 2.0, rusofobiczną próbę przedstawienia Europy Wschodniej i Rosji jako groźnych sił, dążących do zniszczenia amerykańskiej demokracji (patrz: RussiaGate), a także w narrację Doliny Krzemowej o zachodniej technologii, z samej swej istoty bardziej zaawansowanej niż technologie w dawnym drugim czy trzecim świecie. Zarówno formalnie dokumentalny film Nortona jak i fabularny serial HBO wplątane są w tę fikcję. Obydwa kodują socjalizm i jego technologiczną spuściznę jako zacofane, skorumpowane i skażone. Nie zadają przy tym pytania, skąd technologiczna sprawność w postsocjalistycznej przestrzeni, ani jakie formy kulturowe wytwarzane są w hakerskich sieciach. Pod tym względem filmy przyjmują uproszczoną perspektywę zachodnich zwycięzców Zimnej Wojny, przykrawając socjalistyczną i transformacyjną technopolitykę do potrzeb prokapitalistycznej intrygi. W ten sposób zachodnia technologiczna interwencja zyskuje uzasadnienie. Równocześnie obydwa filmy łączą rumuńską cyberprzestępczość z określoną kombinacją postsocjalistycznej korupcji, rządów mafii, szybkiego internetu i biedy, jednak niemal w ogóle nie stawiają pytania o to, jak i dlaczego powstała rumuńska technologiczna infrastruktura i skąd się wzięła biegłość w jej użytkowaniu. Pragnę tu wskazać, że jeśli chcemy rozszyfrować, zarówno politycznie jak i wielkościowo, strukturę postsocjalistycznej korupcji, potrzebujemy podejścia krytycznego i zarazem dobrze ugruntowanego.

W filmie Nortona próbę interpretacji rozkwitu hakerstwa w Râmnicu Vâlcea podejmuje jeden z dawnych komunistycznych włodarzy miasta, Nicolae Stănculescu: „Dziedzictwo komunizmu jest złożone – sugeruje. – Wiele obciążeń związanych z tym reżymem wciąż dominuje w różnych aspektach życia. Zwłaszcza w latach 80. i 90. XX wieku zachodziły ważne zmiany – Rumunia oszalała, w wyniku czego powstał tak zwany nowy człowiek”. Madalin Dumitru, rumuńska specjalistka od bezpieczeństwa technologii informatycznych i założycielka Cyber Smart Defense, podpowiada: „Ponieważ w czasach komunizmu podlegaliśmy ograniczeniom, nie mieliśmy tak wielu gadżetów. Nie mieliśmy tak szerokiego dostępu do technologii. A od 1989 roku, od rewolucji, Rumuni zyskali dostęp do technologii i zaczęli się coraz szybciej rozwijać. Byli spragnieni IT i technologii”. Choć narracje tego rodzaju stanowią próbę uchwycenia hackerstwa ery postsocjalistycznej w kontekście palimpsestu z czasów socjalistycznych, jednak podobnie jak zachodnie narracje z czasów zimnej wojny reifikują socjalizm i okres przemian jako okres technologicznej marnoty i zacofania. Wpływa to na współczesną rumuńską tak zwaną Light Revolution / Rezist, która zyskała międzynarodowe uznanie w 2017 roku w związku z wykorzystaniem przez protestujących zachodniej technologii do tego, by wyprzeć się mrocznej, socjalistycznej przeszłości i politycznej korupcji i przywracając tym samym Rumunii należne jej, jak zakładano, miejsce w europejskim / zachodnim organizmie. Takie ujęcie buduje antykomunistyczną oś czasu, na której wszystko, co wydarzyło się w epoce socjalizmu, okazuje się patologią. Zgodnie z tą chronologią wysławia się epokę przedsocjalistyczną, kiedy to Bukareszt był „Małym Paryżem Wschodu”, a także ten współczesny moment, gdy rumuńskie miasta, takie jak Kluż-Napoka, zyskują popularność jako „Dolina Krzemowa Europy Wschodniej”. Oba geograficzne porównania grają na długim trwaniu w całej Europy Wschodniej pragnienia, by postrzegano ją jako w pełni europejską. Wyparcie pozostałości socjalistycznego regresu ma kluczowe znaczenie dla osiągnięcia tego celu. I tak jest to rozgrywane w opowieści o Zimnej Wojnie 2.0 i w tym, jak zachód przedstawia rumuńską cyberkulturę jako przenikniętą korupcją.

Nowe technologie na ruinach socjalistycznych fabryk. Zdjęcie: Erin McElroy.

Zrób to sam.Pomysłowość i technokultura ery transformacji. Zdjęcie: Erin McElroy.

Nie mówię tego wszystkiego po to, by zapisać się radośnie do obozu nostalgii za socjalizmem, ani po to, by zaprzeczyć istnieniu w posocjalistycznych warunkach rzeczywistej politycznej korupcji. Zachowuję po prostu nieufność wobec tego, jak tego typu czasowe i technologiczne wyobrażenia wzmacniają wizje technokapitalizmu i amerykańskiego imperializmu, który w innym tekście nazywam „imperializmem Doliny Krzemowej”. W ten sposób odwołuję się do penetrowania życia codziennego na całym świecie przez logikę, epistemologię i pragnienia Doliny Krzemowej, w trybie, który przyszłościowo zapewnia reprodukcję Doliny. Opiera się ów tryb na wymazywaniu technologicznej przeszłości oraz przyszłości z punktu widzenia tej logiki nieczytelnych, w tym socjalistycznej i postocjalistycznej cybernetycznej anomalii. Imperializm Doliny Krzemowej posługuje się mitologią Zimnej Wojny 2.0, gdyż woli rozumieć Europę Wschodnią jako bardziej skorumpowaną niż on sam. A przecież poczynając od skandalu Cambridge Analytica (w którym wyszło na jaw, że Facebook był tak samo, jeśli nie bardziej, winny wypaczenia wyników wyborów w USA w 2016 roku jak Rosja i jej Guccifer 2.0), po ciągłe nadużywanie przez Big Tech sztucznej inteligencji, uczenia maszynowego, po wyzysk i kolonializm danych, technologicznym centrum globalnej korupcji bynajmniej nie jest Rumunia.

Nie chodzi o to, by zaprzeczać obecności Big Tech w Rumunii. Firmy zachodnie, od Oracle po IBM, wykorzystują ten kraj do outsourcingu. Na scenę wkroczyły już także firmy niemieckie, francuskie, brytyjskie i japońskie, które chcą wykorzystać potencjał technologiczny Rumunii, niskie koszta pracy i życia, szybki internet i peryferyjny status w europejskim organizmie. Google, Microsoft, Accenture, a nawet Ikea zaczęły wykorzystywać parady równości w Bukareszcie do pinkwashingu, tak jak robiły to już wcześniej w innych miejscach. Rumunia może się pochwalić także własnymi startupami, z których liczne (choć nie wszystkie) otrzymują fundusze z Zachodu, a wiele jest połączonych z centrami technologicznymi, przestrzeniami coworkingowymi i większymi biurami, znajdującymi się w pozostałościach fabryk z czasów socjalistycznych. Wielu moich przyjaciół pracuje tam na nocnych zmianach, odbierając telefony i wykonując dla zachodnich firm zadania pośrednie, angażując się w to, co Mary Gray i Siddharth Suri określają jako „niewidoczna pracę”. To jednak nie wyjaśnia, skąd wzięła się rumuńska sprawność technologiczna, ani dlaczego jest równocześnie tak pożądana (outsourcing) i przerażająca (hakerstwo) dla Zachodu.

Mity tworzone przez Hackerville, Dolinę Krzemową czy Light Revolution pomijają to, że Rumunia w czasach socjalizmu przodowała w produkcji sprzętu, zarówno oficjalnie jak i w podziemiu, oraz że technokultura DIY („zrób to sam”) po 1989 roku tylko się rozprzestrzeniła. Przyczyny tego są złożone i różnorodne, ale oto kilka szeroko zakrojonych propozycji, które mają znaczenie dla analizy rumuńskiej technokultury. Zacznijmy od tego, że w czasach socjalizmu Rumunia częściowo zerwała z RWPG, ponieważ pragnęła robić coś więcej, niż zgodnie z zaleceniami Moskwy dostarczać produkty rolne. Zamiast tego kraj chciał się urbanizować, uprzemysławiać i angażować w informatykę i produkcję elektroniki. W latach osiemdziesiątych Rumunia produkowała najwięcej komputerów trzeciej generacji w bloku wschodnim poza Związkiem Radzieckim i sprzedawała maszyny do Chin i na Bliski Wschód. Do upadku socjalizmu kraj wyprodukował ponad dwadzieścia pięć modeli komputerów, głównie dzięki temu, że hakowano i modyfikowano modele zachodnie. Francja zaoferowała licencję na swój model IRIS-50, który w Rumunii następnie zmodyfikowano, tworząc FELIX C-256, a wkrótce całą generację komputerów FELIX. Inne modele komputerów domowych (HC), takie jak PRAE i CoBra, również zostały wyprodukowane w tym kraju, głównie dzięki temu, że udało się sklonować brytyjskie ZX Spectrum.

Nowe inwestycje na ruinach socjalistycznych fabryk. Zdjęcie: Erin McElroy.

Ale klonowanie komputerów nie było wyłącznie domeną państwa, zwłaszcza w przypadku Spectrum. ZX Spectrum został zbudowany w Wielkiej Brytanii w 1982 roku, a wkrótce potem został skopiowany i zaczęto go produkować w całej Europie Wschodniej. Rumunia produkowała wprawdzie klony Spectrum, były one jednak drogie i trudne do zdobycia, więc świat nielegalnych kopii się rozszerzał. W Bukareszcie podziemie koncentrowało się wokół politechniki, co dobrze udokumentowała Andrada Fiscutean. Jak żartowano w latach 80., studenci zrobili więcej CoBra, niż fabryki. 8-bitowy klonowany komputer domowy został wyposażony w interpreter języka BASIC, dzięki czemu był stosunkowo łatwy w użyciu, wystarczyło podłączyć go do monitora telewizyjnego. Każda sztuka była unikatowa, każda zmontowana z szeregu części i pospawana domowymi sposobami. Tibi, przyjaciel mojego brata, sklonował w latach 80. swoje własne Spectrum i sam nauczył się programowania w BASIC. Jak opowiadał mi pewnego ranka, partia komunistyczna miała zwyczaj transmitować kody we czwartki o północy: Tibi i jego przyjaciele nagrywali kod na dyskietkach i spędzali kolejny tydzień na ich dekodowaniu. „To była po prostu zabawa, ale tak właśnie się uczyliśmy”. Niektórzy studenci zaczęli wykorzystywać nabyte w ten sposób umiejętności do hakowania, ale głównie po to, żeby się zabawić.

Wszystko zmieniło się po 1989 roku, jednak nie do końca w taki sposób, jak przedstawia to mroczny film Nortona. Po pierwsze, po upadku socjalizmu ziemia, na której znajdowały się fabryki (komputerowe i inne), padła łupem spekulantów nieruchomości, którzy dla zysku zamienili ją na akcje spółek giełdowych. Zachodnie firmy, takie jak IBM, Hewlett Packard, Microsoft i Oracle, rzuciły się, by przejmować pracowników sektora IT, gdy tymczasem część programistów emigrowała na Zachód. IBM zaczął sprzedawać swoje produkty, przy czym początkowo niewiele z tego planu wyszło, ponieważ nikogo nie było na nie stać. Ludzie nadal produkowali własne komputery, używając dowolnych części, jakie udawało im się znaleźć. Dziesięć lat później etos „zrób to sam” rozszerzył się na sferę sieci internetowych: sąsiedzi ustanawiali „sieci blokowe”, zamiast subskrybować większe plany i systemy. Sieci te były często instalowane przez młodych ludzi, którzy przeciągali setki metrów kabla, aby połączyć każdego, kto chciał (później wszystkie zostały wykupione i wchłonięte przez trzy większe firmy). Kafejki internetowe także wyrastały w całym kraju jak grzyby po deszczu. Mój przyjaciel z Râmnicu Vâlcea, Alex, pamięta pierdyliardy kawiarenek powstających z dnia na dzień. „Trudno się było do nich dostać, tak były zatłoczone” – opowiadał mi pewnego wieczoru w feministycznym, anarchistycznym barze, w którym pracował. Pamięta, że ​​większość ludzi po prostu grała lub ściągała oprogramowanie. W 2014 roku wskaźnik piractwa w Rumunii wynosił 60% i był dwukrotnie wyższy niż w Unii Europejskiej, ale wcześniej, w 1996 roku, sięgał aż 86%. Pirackich oprogramowań początkowo nie sprzedawano dla zysku, raczej uważano je za coś, co służy edukacji, buduje zbiorową wiedzę. To się zmieniło, gdy w 1997 roku inflacja wzrosła gwałtownie do 151 procent, a życie stało się trudniejsze.

Widok z hotelu Panorama. Zdjęcie: Erin McElroy.

Niektóre wspomnienia Alexa o hakerstwie w Râmnicu Vâlcea znalazły się w Portofele Virtuale (Wirtualny portfel), najnowszej sztuce teatralnej wyprodukowanej przez Davida Schwartza. Akcja rozpoczyna się w 2004 roku i skupia na dwóch dziesięcioletnich przyjaciołach, Ştefanie i Cătă, żyjących w spokojnej dzielnicy znanej jako Tic Tac. Widzimy mnożenie się w sąsiedztwie kafejek internetowych, w których młodzież gromadzi się, aby grać m.in. w Counterstrike, nie inaczej niż w kawiarence z Hackerville. W pewnym momencie starszy sąsiad Ştefana z góry, Viorel, prosi, by Ștefan przetłumaczył mu coś w internecie. Wkrótce Ștefan zarabia mnóstwo pieniędzy. Jednak nawet wtedy, jak sam podkreśla, nie ma pojęcia, czym jest haker. „Znam to słowo po angielsku, ale czym jest haker?” – pyta publiczność. Viorel zostaje ostatecznie aresztowany i osadzony w więzieniu, Ștefan żyje spokojnie dalej, nieświadom, że był jednym z hakerów z „najniebezpieczniejszego miasta w internecie”.

Inne historie przedstawione w Portofele Virtuale są mniej zabawne. W ostatnim akcie wystąpił aktywista-haker, który zablokował serwery w Hiszpanii i we Włoszech, kiedy zaczęto z nich rozpowszechniać rasistowskie treści, na przykład pisać o tym, że rumuńskim imigrantom pracującym za granicą powinno się poobcinać ręce (przy czym najczęściej tego rodzaju emocje wzbudzali rumuńscy Romowie). Rodzice haktywisty także pracowali za granicą – trend powszechny w Rumunii, kraju wyludniającym się w związku z cyklami migracji zarobkowej na Zachód, powodowanymi brakiem możliwości na miejscu. Gdy policjanci przychodzą, by go aresztować, nawet oni doceniają, że bronił Rumunów za granicą i zatrzymują się, by zrobić sobie z nim selfie, zanim ściągną go ze sceny. Mniej poważna i być może przyjemniejsza scenka przedstawia dwóch oszustów, którym udaje się sprzedać tradycyjne rumuńskie koszule Brytyjczykom, pracownikom korporacji, którzy fetyszyzują rumuńską chłopską kulturę.

Historie przedstawione przez Schwartza (opracowane na podstawie czterdziestu wywiadów) ukazują złożony obraz. Po pierwsze, w kontekście nierówności i ubóstwa, naciąganie kilku bogatych „orientalistów” z Wielkiej Brytanii na kilkaset euro lub zlikwidowanie serwerów w imię antyrasizmu, nie są interpretowane jako „groźna cyberprzestępczość”. Przede wszystkim zaś opowieści bohaterów są bolesne, każda na własny sposób, i aby je zrozumieć musimy zwrócić uwagę na strukturalną przemoc globalnego kapitału.

Jednak w „hakowaniu” w Hackerville przeważnie chodzi także o zabawę, ciekawość, a także, jak sugeruje Jaroslav Švelch (w przypadku podobnego zjawiska w byłej Czechosłowacji), „ogrywanie żelaznej kurtyny”. Hacki i gry pozwalały użytkownikom komunikować się i wchodzić we wzajemne interakcje po obu stronach strony Żelaznej Kurtyny, także już po jej zniknięciu, umożliwiając nawiązywanie wyjątkowych więzi, na ogół życzliwych. Jak opisuje to jeden z oszustów w filmie Nortona: „Na początku wszystko robiłem z ciekawości. Od czasów szkoły podstawowej byłem jednym z kilku przyjaciół spotykających się w kafejkach internetowych, dzielących się doświadczeniami i właśnie tam nauczyłem się uzyskiwać dostęp do zagranicznych serwerów”. Czasem włamania są bardziej złośliwe, czasem chodzi w nich o przechwałki lub próbę zdobycia szybkich pieniędzy. Niektórzy oszuści pragną pieniędzy, po części w reakcji na biedę i ograniczenia, jakie niosły ze sobą posocjalistyczne przemiany. Inni kierowali się raczej motywami politycznymi i pragnęli odkryć to, co Guccifer opisuje w filmie Nortona jako „element prawdy”. Dla wielu motywacją była mieszanka zabawy, pomysłowości, ciekawości, aktywizmu i biedy.

Tak czy owak, opisy postsocjalistycznego hakerstwa w stylu Zimnej Wojny 2.0, takie jak te podsuwane przez film Nortona i Hackerville, wymazują wszelkie socjopolityczne wytłumaczenia tego, skąd w Rumunii umiejętności technologiczne i w jaki sposób tworzą one dziś wyjątkowe formy społeczne. Wymazano także kontekst: nie ma nic o przyczynach ubóstwa w Rumunii oraz roli imperializmu Zachodu i Doliny Krzemowej w jego utrzymywaniu. To wymazanie pomaga podsycić mity o Zimnej Wojnie 2.0, dzięki czemu rumuński krajobraz technologiczny może być wciąż postrzegany jako przeżarte korupcja zagrożenie dla amerykańskiej demokracji – to znaczy, dopóki ktoś nie kupi produktów Nortona, chroniących użytkowników przed najbardziej niebezpiecznym miastem w internecie.


Tłumaczenie z języka angielskiego: Anna Dzierzgowska

BIO

Erin McElroy prowadzi badania nad sztuczną inteligencją w branży proptech w interdyscyplinarnym instytucie Al Now na Uniwersytecie Nowojorskim. Współtworzy Anti-Eviction Mapping Project, multimedialny kolektyw dokumentujący za pomocą wizualizacji danych i kartografii cyfrowej wywłaszczanie i opór wobec gentryfikacji. Posiada tytuł doktora studiów feministycznych uzyskany na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Cruz. Doktorat Erin skupiał się na zagadnieniach polityki przestrzeni, rasy i technologii w Rumunii i Dolinie Krzemowej. Obecnie kontynuuje współpracę z grupami walczącymi o równy dostęp do mieszkań w Rumunii i Bay Area. Jest także członkiem redakcji „Radical Housing Journal” wspierającego idee równości rasowej i w dostępie do mieszkań.

Pozostało 80% tekstu