To osobliwe, że wielu z nas wie jak wygląda haker, pomimo aury tajemniczości otaczającej tę postać. Jeśli należycie do wąskiego grona osób, które nigdy go nie widziały, to wpiszcie proszę słowo „haker” do wyszukiwarki google i zajrzyjcie do zakładki „grafika”. Zobaczycie człowieka ukrywającego twarz pod kapturem. Ten ktoś siedzi przed kilkoma monitorami, od których bije słaba, turkusowa poświata. Zajęty niszczeniem kolejnej strony internetowej przypomina pianistę, gdy jego palce ledwie muskają klawiaturę. Wprawdzie go zobaczyliście, ale nigdy tak naprawdę nie zrozumiecie, na czym polega jego misja.

Tajemniczości przydają mu dodatkowo dziennikarze. W Rumunii wiele gazet i serwisów internetowych gloryfikuje hakerów: im bardziej bezczelne i spektakularne są ich ataki, tym lepiej. Dowodzą tego choćby takie nagłówki jak „Rumuńscy hakerzy ponownie zatriumfowali. Ile ataków cyfrowych sobie przypisują?” albo „Rumuńscy hakerzy znowu postraszyli Amerykę!”.

Również rumuńscy politycy nie kryją dumy z rodzimych hakerów. W 2017 roku, po dużym cyberataku, którego ofiarą padło dziewięćdziesiąt dziewięć krajów, Liviu Dragnea, ówczesny lider Partii Socjaldemokratycznej i najpotężniejszy polityk w Rumunii stwierdził, że „być może ci hakerzy to porządni Rumuni, którzy chcieli oddać strzał ostrzegawczy”. Nad moralnym wydźwiękiem takich akcji nie dyskutuje się w kraju, w którym korupcja stanowi chleb powszedni i gdzie wysoko ceni się zaradność.

Kochamy hakerów, bo uważamy ich za ucieleśnienie rumuńskiego sprytu, za nadludzi, którzy dzięki wykształceniu zdobytemu na elitarnych, krajowych uniwersytetach technicznych, potrafili zapanować nad rzekomo wszechmocnymi instancjami (agencjami rządowymi, wielkimi korporacjami, itd.).

Jak zrodził się mit rumuńskiego hakera? To jedno z wielu zjawisk, którego korzenie sięgają jeszcze epoki komunizmu. W pierwszych latach swoich rządów dyktator Nicolae Ceauşescu próbował wejść w rolę niezależnego głosu ze Wschodu, zabiegając o akceptację zarówno Moskwy, jak i Waszyngtonu. By zyskać wiarygodność podczas zimnej wojny, musiał stworzyć pozór silnego państwa. Gdy toczył się wyścig o dominację w kosmosie, w Rumunii jak grzyby po deszczu powstawały szkoły i instytuty naukowo-techniczne. W 1968 roku, przy okazji wizyty prezydenta Francji Charlesa de Gaulle’a, Rumunia podpisała z Francją porozumienie w sprawie wspólnego projektu pierwszego komputera z rodziny IRIS.

W udzielonym mi dwa lata temu wywiadzie, Florin Talpeş, dyrektor generalny i założyciel Bitdefender, dużej rumuńskiej firmy zajmującej się bezpieczeństwem w sieci i oprogramowaniem antywirusowym, stwierdził: „Ówcześnie Partia Komunistyczna, zapewne pod wpływem grona naukowców, wdrożyła strategię komputeryzacji Rumunii, dzięki czemu powstał swego rodzaju ekosystem”. Założono szkoły średnie z rozszerzonym programem informatyki i wydziały informatyki. Jednocześnie pojawiły się instytuty badawcze, zajmujące się najnowocześniejszą technologią. Zainaugurowano działalność regionalnych centrów komputerowych, które zawiadowały finansami państwowych przedsiębiorstw przemysłowych. „Dziś nazwalibyśmy je centrami chmur danych”, wyjaśnia Talpeş.

Zainteresowanie technologią zbliżyło Rumunię do Zachodu. W 1973 roku we współpracy ze Stanami Zjednoczonymi założono firmę Rom Control Data, produkującą urządzenia peryferyjne komputera. Jako jedyne przedsiębiorstwo rumuńsko-amerykańskie przetrwała ona aż do rewolucji w 1989 roku (później zajmowała się tylko składaniem komputerów, a od 1996 roku cała jej działalność ogranicza się do wynajmowania budynków na należącym do niej terenie). Proces ten tracił na intensywności w miarę jak reżim Ceauşescu popadał w coraz większą paranoję, szukając wrogów na Wschodzie i Zachodzie, przez co Rumunia importowała coraz mniej towarów, w tym nowoczesnych urządzeń. Próbowano stworzyć „krajowe” rozwiązania technologiczne, uciekając się do szpiegostwa ekonomicznego i inżynierii odwrotnej. Wątły most kulturowy łączący Rumunię z Zachodem również legł w gruzach. Talpeş, który studiował matematykę, a potem pracował w Instytucie Technologii Komputerowej (ITC) w Bukareszcie wspomina, że młodym badaczom takim jak on odcięto dostęp do międzynarodowych czasopism naukowych. „Trafiały do nas dzięki pomocy przyjaciół. Sprowadzał je jeden z profesorów na politechnice, a my je kopiowaliśmy, dzięki czemu mogły je przeczytać dziesiątki osób”. Teksty te czytano tym chętniej, że komuniści rumuńscy nadawali codziennie tylko dwu-trzygodzinny blok programów telewizyjnych (na dodatek wypełniony państwową propagandą). „Hierarchia potrzeb Maslowa została zaburzona: brakowało jedzenia i trzeba było kombinować, by przetrwać. Jednocześnie brak rozrywek takich jak telewizja sprawiał, że nic nas nie rozpraszało i mogliśmy się skupić na czymś ważnym, na nauce”, wspomina Talpeş.

Zdjęcie z rumuńskiego magazynu Știință si Tehnică.

W 1989 roku upadek reżimu politycznego pociągnął za sobą kryzys w dziedzinie nowoczesnych technologii, która tak długo pozostawała w izolacji. „To był początek nowej ery. Ekosystem produkujący utalentowanych naukowców został pozbawiony rynku”.

Z jednej strony Rumuni u progu ery demokracji wierzyli, że żyją w państwie o wyjątkowych cechach, co było rezultatem całych dekad narodowej propagandy komunistycznej, rozpowszechniającej wizję „romańskiej wyspy na słowiańskim morzu” (ponieważ rumuński to język romański) i miejsca o ogromnym, choć nigdy nie wykorzystanym potencjale rolniczym. Dominujący dyskurs ery komunizmu wmawiał obywatelom, że Rumuni to naród o wyjątkowych cechach, ale ich rozwój uniemożliwiają sabotujące kraj obce siły.

Z drugiej strony społeczeństwo przeżyło głęboki szok ekonomiczny wraz z przejściem z systemu komunistycznego na kapitalistyczny. Po upadku wielu przedsiębiorstw pojawiła się rzesza bezrobotnych, którzy musieli walczyć o przetrwanie. Szkoły i uniwersytety techniczne cieszyły się niesłabnącą popularnością, bowiem ich absolwenci mieli dużą szansę na znalezienie pracy w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Niektórzy faktycznie byli zatrudniani w dużych firmach informatycznych, ale losy pozostałych potoczyły się tak jak ich kolegów po fachu w innych krajach tego regionu. W trudnych czasach, takich jak okres przejściowy w Rumunii, gdy ludzie czują, że ich godność jest zagrożona, społeczeństwo czerpie dumę z dyskusyjnych, drugorzędnych, a wręcz kuriozalnych osiągnięć: mamy drugi po Pentagonie największy budynek administracyjny na świecie; mamy jedną z najszybszych sieci internetowych na świecie (choć niedawne badania wykazały, że w 2018 roku pod tym względem Rumunia spadła z piątego na trzydzieste siódme miejsce w światowym rankingu); mamy najlepszych informatyków.

W 2017 roku rozmawiałem z Danielem Dinesem, dyrektorem generalnym UiPath, międzynarodowego przedsiębiorstwa informatycznego, wkrótce po tym, jak otrzymało ono trzydzieści milionów dolarów od amerykańskiego funduszu inwestycyjnego. Dziś UiPath warte jest siedem miliardów dolarów i zatrudnia około trzy tysiące dwieście osób na całym świecie. Dimesa uważa się za najbogatszego Rumuna. W wywiadzie tym nakreślił portret rumuńskiego informatyka, przedstawiając go jako robota o dobrych i złych cechach: „Rumun jest utalentowany interdyscyplinarnie: wiele rozumie, potrafi znaleźć drogę na skróty. Rzadko natomiast staje się wybitnym zawodowcem, który dogłębnie zrozumiał swoją dziedzinę”. Zanim Dines założył UiPath, pracował dla firmy Microsoft w Stanach Zjednoczonych i dzięki tej perspektywie potrafi z łatwością wskazać, na czym polega problem Rumunów: są bardziej emocjonalni i częściej przyjmują pozycję obronną. „Znacznie trudniej powiedzieć tu informatykowi: «Twoje oprogramowanie jest do niczego», bo weźmie to do siebie”.

I tu na scenę wkracza rumuński haker. Kilka lat temu media obiegła historia o mieście Râmnicu Vâlcea zwanym Hackerville, bowiem rzekomo mieszkali tam eksperci od informatyki, którzy zbili fortunę na przestępstwach internetowych. Tak naprawdę byli to drobni naciągacze. Oszukiwali klientów, zamieszczając w sklepach internetowych fikcyjne oferty produktów. W 2014 roku rozmawiałem z młodą kobietą winną takiego przestępstwa. Opowiedziała mi, że tym procederem trudnią się wszystkie osoby poznane przez nią w ciągu dwóch lat spędzonych w liceum. Za zarobione pieniądze kupowali biżuterię i drogie ubrania. W ostatnich latach, dzięki pomocy śledczych ze Stanów Zjednoczonych, zostało aresztowanych kilkunastu złodziei z Râmnicu Vâlcea.

Klatka z serialu Hackerville, 2018. Produkcja: HBO Europe, Mobra Films, TNT Serie, UFA Fiction.

„Z mojego punktu widzenia hakerów można podzielić na dwie kategorie”, mówi Dines. „Jedna grupa to znakomici specjaliści, którzy potrafią włamać się do systemu, znają jego słabe strony i na bieżąco czytają to, co piszą twórcy aplikacji. Oczywiście taki spec znajdzie zatrudnienie wszędzie, nie tylko w NASA. To pierwsza kategoria. Takich osób jest niewiele, bo ponadprzeciętną inteligencję można wykorzystać w inny sposób. Druga kategoria, do której należą hakerzy z Râmnicu Vâlcea, to oszuści kradnący karty i kredytowe i zakładający fałszywe konta na eBayu. Naiwnemu klientowi wcisną każdy kit. To po prostu internetowi złodzieje”.

Kantor w centrum handlowym w Râmnicu Vâlcea.

Żaden z klasycznych opisów nie pasuje jednak do bodaj najsławniejszego rumuńskiego hakera o pseudonimie Guccifer. Tuż po jego pierwszym aresztowaniu w sierpniu 2011 roku telewizja pokazała go w białym podkoszulku, niebieskich jeansach, ciemnych okularach i czapeczce moro. Ten bezrobotny taksówkarz po trzydziestce, pochodzący z wioski w zachodniej Rumunii, przeprowadzał cyberataki bez większego doświadczenia informatycznego. Jest fanem teorii spiskowych, na swoich przekrętach nie zbił fortuny. By zyskać dostęp do informacji, nie musiał tworzyć skomplikowanych kodów. Po prostu dzięki informacjom z internetu zgadł hasła i odpowiedzi na pytania zabezpieczające. Jego ataki były pozbawione celu i głębszego znaczenia. Inaczej wyobrażaliśmy sobie rumuńskiego hakera, ale i tak znaleźliśmy dla niego miejsce w układającej się w naszych umysłach opowieści.

Karmimy się mitami, bo tłumaczą nam skomplikowaną rzeczywistość i adaptujemy je do naszych aktualnych potrzeb. Czerpiemy ukojenie, wyobrażając sobie cudowne rozwiązania, które ocalą nas od biedy, brudu, chorób, korupcji i innych przytłaczających problemów.

W czasach, gdy technologia zapanowała nad naszym życiem, a rząd i korporacje gromadzą nasze dane, wykorzystując je we własnym interesie, hakerzy dają nam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zemścimy. Ukryci za monitorami, dzięki swoim rzekomo ponadprzeciętnym zdolnościom potrafią wykraść sekrety bogatym i potężnym, a to wystarczy, by uznać ich za bohaterów. Guccifer trafił w czuły punkt wielu polityków i celebrytów. Zrobił to z niejasnych powodów, korzystając z dość prymitywnych metod. Ocieplił przerysowany obraz hakera – to scheda, którą pozostawił naszemu światu.


Tłumaczenie z języka angielskiego: Matuesz Borowski

BIO

Vlad Odobescu (@vlad_odobescu) jest publicystą, który od piętnastu lat pracuje i mieszka w Bukareszcie. Jego artykuły ukazały się między innymi w „USA Today”, „Washington Times”, „Politico.eu”, „New Statesman” i „Balkan Insight”. Opowiadane przez niego historie mają wymiar antropologiczny. Odobescu lubi przenikać do niewielkich wspólnot i odnajdywać zaskakujące powiązania, by razem z czytelnikami odkrywać głębsze znaczenia. Na przykład temat korupcji w Rumunii podjął w tekście na temat miasta Navodari, którego burmistrz pomimo aresztowania cieszył się niesłabnącym poparciem elektoratu. Natomiast efekty koncentracji gruntów rolnych badał na przykładzie wioski Dudestii Vechi, gdzie większość działek wykupiło włoskie przedsiębiorstwo.

Zdobył szereg nagród i stypendiów, w tym pierwszą nagrodę Bałkańskiego Programu Stypendialnego dla Dziennikarzy (2013) i nagrodę za najlepszy tekst publicystyczny, przyznawaną przez rumuński Press Club w 2012 roku.

Od sierpnia 2014 do kwietnia 2015 roku w ramach programu stypendialnego dla dziennikarzy imienia Huberta H. Humphreya przebywał w Szkole Dziennikarstwa i Komunikacji Masowej imienia Waltera Cronkite’a (ASU) w Phoenix, w stanie Arizona. Przy okazji tego stypendium był też współpracownikiem Centrum Dziennikarstwa Śledczego Reveal w Kalifornii.

Zdobył tytuł licencjata dziennikarstwa na Uniwersytecie Alexandru Ioana Cuza w Iaşi i magistra antropologii Narodowej Szkole Nauk Politycznych i Administracji Publicznej w Bukareszcie.

Pozostało 80% tekstu