Chico Togni, zdmuchiwanie liści przy budynku Laboratorium U-jazdowskiego. Warszawa, 2018. Dzięki uprzejmości artysty.

Przemówienie z przypisami

W czerwcu 2018 r. uczestniczyłam w Re-Directing: East, seminarium kuratorskim w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie. Głównym tematem miesięcznego programu rezydencjalnego kuratorowanego przez Mariannę Dobkowską i Ikę Sienkiewicz-Nowacką była gościnność. Program wieńczyło publiczne seminarium Gościnność jako strategia budowania wspólnoty, którego moderatorem był Konrad Schiller. Przy tej okazji zaprezentowałam Tragedię dmuchacza liści, wypowiedź, która brzmiała następująco:

Konradzie, Iko, Marianno, panie i panowie, dzisiaj, kiedy w ramach seminarium kuratorskiego Re-Directing: East zastanawiamy się nad tematem gościnności, chciałabym nawiązać do powstania w getcie warszawskim w 1943 r. Uznaje się je za największy żydowski zryw podczas II wojny światowej. Przed nim i po nim miały miejsce najstraszliwsze akty ludobójstwa. Dzisiaj, siedemdziesiąt lat później, potrzebujemy zadać sobie pytanie, czy historia rzeczywiście nas czegoś nauczyła?

Według mnie nie! A jednak obecnie w dobie kryzysu uchodźczego pytanie to nieustannie stawiane jest publicznie, jakby czas mógł zmienić ludzkość na lepsze. Gdy byłam w Polsce, pewien znajomy poruszył ten temat w mailowej korespondencji z moim partnerem, w taki sposób, że musiałam sparafrazować jego słowa w mym wystąpieniu:

„Getta na całym świecie i na przestrzeni wieków, fizyczne i mentalne, wytyczane przez mury i płoty, siłę nabywczą i ideologie, ochotnicze i przymusowe, wciąż są scenami ludobójstwa. Bogaci i zoptymalizowani eksterminują biednych i niedzisiejszych w rywalizacji o kurczące się zasoby. Zwycięstwa warszawskiemu gettu! oraz oświecenia i wolności od ludobójczej supremacji na całym świecie. Można stworzyć pomnik wszystkich masowych morderców w historii, lecz zapowiedź następnego, już rozwijającego się, mogłaby strącić cię na dno piekła. Hitlerowcy byli najbardziej opętańczo i perwersyjnie pracowitymi masowymi mordercami w historii, lecz nie najskuteczniejszymi ani najwydajniejszymi. Istnieje tyle gett biedy, odrzucenia, ale i bogactwa, przywileju, narzucanych i wybieranych, z widzialnymi i niewidzialnymi granicami, takimi jak płoty czy limity kart kredytowych. Wkrótce także mury przecinające całe wyspy, regiony, może nawet kontynenty, znowu, jak w czasach rzymskich czy starożytnych Chinach, do tego grodzone osiedla na całym świecie”1.

Ul. Świętokrzyska i al. Jana Pawla II, Warszawa, 2018, Kadija de Paula. Dzięki uprzejmości artystki.

Przy wszystkich dzisiejszych murach, płotach, szlabanach i gettach, ludzkość, jak mówi jedna z moich koleżanek2, nigdy nie doświadczała tak niskich wskaźników śmiertelności i z historycznego punktu widzenia tak naprawdę żyjemy w dobrych czasach. Być może jest to punkt widzenia tych, którzy nie zaznali rzeczywistej katastrofy i mogą dzisiaj zajadać sushi i smakować tapas na ruinach tego, czego już nie ma, napawając się widokiem nowoczesnych biurowców w miejscu starej cerkwi oraz szklanej wieży towarzystwa ubezpieczeniowego, tam gdzie kiedyś była największa synagoga.

Słuchacze seminarium, podobnie jak czytelnicy niniejszego tekstu mogą poczuć zawrót głowy od tych gwałtownych przeskoków od poważnych kwestii wojny i ludobójstwa do subiektywnego doświadczenia uczestnictwa w czymś zwanym Re-Directing: East. Cóż, ja też odczuwałam zawrót głowy. Warszawa niesie ze sobą komplikację bycia pomiędzy teraźniejszością i przedwojniem, wyobrażam więc sobie, że każdy członek tak straumatyzowanego społeczeństwa może się cieszyć pozorną stabilnością dnia dzisiejszego. Trudno mi jednak zgodzić się z tym, że niższe wskaźniki śmiertelności czy rosnąca długość życia oznaczają społeczny postęp. To raczej siły robocze kapitalizmu zostają „zniewolone” na większą skalę i na dłużej, co prowadzi do pytania o to, w jaki sposób możemy rozmawiać o gościnności w kontekście współczesnych migracji, gdy naturalizujemy i konsumujemy globalny kapitalizm, jakbyśmy wierzyli w to, że „lepsze czasy” są właśnie teraz.

Prawdę powiedziawszy, ja również pochodzę z getta. Jestem polaca z Barreirinha3 w Kurytybie, nową chrześcijanką z południowoamerykańskiej dyktatury, której mierna edukacja w absolutnie rozwarstwionym społeczeństwie, w którym się wychowywałam, to rzecz nadzwyczaj typowa. Moje brazylijskie korzenie sprawiły, że jestem osobą serdeczną, która nie potrafi udźwignąć ciężaru indywidualności i potrzebuje kontaktów z ludźmi, by rozwijać się w kolektywie, a więc pragnie „żyć w innym”4. Jako migrantka od nastoletniości wiodłam również nomadyczne życie przepełnione nostalgią5 za socjalizmem, którego nigdy nie znałam, kwestionując źródła nierówności i przyczyny niesprawiedliwości.

Moim gettem była imigrancka enklawa w europejskiej kolonii. Moi dziadkowie nie zginęli w obozach ani na wojnie. Zabiła ich pelagra, tropikalne choroby roznoszone przez pasożyty, a także banzo6. W getcie, w którym się wychowywałam, Żydzi udawali chrześcijan, a głodni Polacy i Włosi byli tanim zastępstwem dla świeżo wyzwolonych niewolników. Pochodzę z wielkiego obozu koncentracyjnego zwanego Południem, gdzie ludobójstwo dzieje się od ponad pięciuset lat. Nie doświadczyłam na własnej skórze wojny, ale doświadczyłam gwałtu, napadu z bronią w ręku, miałam nóż lub odłamek szklany przykładany do gardła przez ośmioletnie dzieci, które nie mają nic do stracenia, bo nigdy nic nie miały, bo je i ich przodków traktowano jak zwierzęta, którymi można handlować i w każdej chwili zarżnąć. To są ludzie, którzy właśnie pukają do drzwi Północy.

Pułapka gościnności

Gdy zaproszono mnie do udziału w Re-Directing: East byłam podekscytowana perspektywą wyjazdu na wschód tak daleko, jak jeszcze nigdy nie byłam, i spotkania ludzi, z którymi z powodu uwarunkowań geopolitycznych nie miałam dotąd okazji współpracować. Gościnność oznaczała dla mnie opiekowanie się tym, co jest ode mnie inne. Było to zatem zadanie tworzenia środowiska, w którym możliwa jest wymiana doświadczeń i wzajemna nauka ponad podziałami politycznymi; wydawało się ono szczególnie istotne w świecie, który od dziesięcioleci nie był tak spolaryzowany.

Jeżeli dwuznaczność gościnności związana jest z dwoistością ról gościa i gospodarza czy też postaw otwartości i niechęci, to jej sednem jest kwestia współdzielonych zasobów, a ostatecznie problem własności i władzy. Jako osoba nic nieposiadająca, która by tworzyć potrzebuje wspólnych, dostępnych przestrzeni, nie mam wątpliwości, że tym, co napędza współczesny ruch migracyjny, jest prekaryzacja pracy, a w moim konkretnym przypadku prekaryzacja sztuki jako zawodu. Jest dla mnie również jasne, że instytucje korzystają z goszczenia rezydentów jako jednej z najtańszych7 form czerpania profitów z pracy artystycznej, zapewniając mieszkanie i wyżywienie w zamian za twórczy wysiłek.

Mówiąc o prekaryzacji sztuki jako zawodu mam na myśli to, że jej świat dzieli się na kilku artystów, którzy są częścią rynku, i całą masę twórców pracujących non-profit. Ci, którzy partycypują w rynku, wymieniają towar na pieniądze tak jak w każdej innej branży. Ci, którzy przynależą do instytucjonalnej domeny sztuki non-profit, wymieniają czas na wartość kulturalną8. Innymi słowy ci ostatni sprzedają swoje wytwory materialne bądź intelektualne poniżej wartości rynkowej.

Weźmy na przykład mój udział w Re-Directing: East. Spędziłam około dziesięciu godzin (za które nikt mi nie zapłacił) wymyślając projekt i przygotowując wniosek w odpowiedzi na to konkretne zaproszenie; potem odbyłam długą rozmowę przez Skype i zostałam zakwalifikowana do programu; następnie poświęciłam kolejne trzydzieści godzin na komunikację z instytucją w przygotowaniu do pobytu: dokonanie ustaleń dotyczących podróży, wybór bibliografii do podzielenia się z grupą, sporządzenie listy wątków, które chciałabym zbadać w Warszawie, oraz propozycji programowych wedle wymagań organizatorów; oprócz tego zainwestowałam trzysta dolarów w wizę i ubezpieczenie zdrowotne. Po przybyciu na miejsce CSW zapewniało mi stypendium w wysokości tysiąca dolarów, mieszkalną pracownię (równowartość ośmiuset dolarów) oraz pokrywało koszty podróży do i z Warszawy, a także do Berlina i na Podlasie (równowartość tysiąca dwustu osiemdziesięciu dolarów).

W zamian zaangażowałam się całkowicie – fizycznie i emocjonalnie – w program rezydencji. Poza przewidzianymi w nim pięćdziesięcioma dwoma godzinami rozmaitych zajęć uczestniczyłam w dyskusjach nieprzewidzianych, dyskusjach w trakcie przerw i dyskusjach po godzinach; odpowiadałam na wiadomości grupowe na facebooku o szóstej rano albo o północy; pojechałam na wszystkie „fakultatywne”, ale rekomendowane i planowe wycieczki na Berlin Biennale, Manifesta i Podlasie. W efekcie to, co instytucja przedstawia jako pięćdziesięciodwugodzinny program realizowany przez trzydzieści dni, w moim przypadku oznaczało około trzystu czterdziestu godzin działań rozciągniętych na okres dziewięciu miesięcy: dwieście czterdzieści podczas miesięcznego pobytu, plus pisanie wieczorami prezentacji na seminarium, plus trzydzieści darmowych godzin przygotowań na samym początku, plus siedemdziesiąt albo więcej godzin spędzonych na korespondencyjnym negocjowaniu z instytucją redakcji niniejszego tekstu. A zatem trzysta czterdzieści godzin za tysiąc dolarów i mieszkanie na miesiąc.

Dla instytucji koszt mojego uczestnictwa w programie, włącznie z publiczną prezentacją i niniejszym tekstem, wyniósł trzy tysiące osiemdziesiąt dolarów. Biorąc pod uwagę, że jest to suma wydana na działania „podskórne”, takie, o które trzeba walczyć i których trzeba bronić, bo nie przynoszą zysku i nie są specjalnie widoczne dla publiczności, jest to sporo. Chociaż to drobnostka w porównaniu z tym, co uznany artysta dostaje za wystawę, to wciąż trzy czy cztery razy więcej, niż wynosi miesięczna pensja kuratorów programu pobytów artystycznych. Znak ogólnej prekaryzacji pracy i sztuki. Jednak chociaż ich płace są niskie, to przynajmniej stanowią stały miesięczny dochód, na co ja nie mogę już liczyć w moim kraju, a więc zapłaciłam cenę niestabilności. Znak współczesnego kryzysu migracyjnego.

Jak więc jedna strona może widzieć niekorzyść tam, gdzie inna dostrzega przywilej? Holenderski reżyser teatralny Jan Ritsema pisze:

Artyści służą Kapitałowi jako agenci i zwiadowcy w misji kolonizacji świata, jego ekonomicznej i ideologicznej globalizacji […] Misjonarze Kapitału, często przebrani za jego przeciwników […] Artysta ma niskie dochody, woli być mobilny i przedkłada dobrą jakość życia nad wysokie czy stałe zarobki […] to jest to, co neoliberalne semi-kapitalistyczne gospodarki przewidują dla rzesz pracowniczych w przyszłości: każdy na nieustających wakacjach, ale samodzielnie zarządzający własną pracą dwadzieścia cztery godziny na dobę […] Od bycia niewolnikiem kogoś innego, pracy najemnej, coraz więcej ludzi przechodzić będzie do bycia niewolnikami samych siebie9.

Odchodząc od tego szczególnego kontekstu, w którym się znalazłam, i zachęcającego języka, jakim CSW opisywało gościnność – nie tylko jako kluczową ideę, lecz także jako punkt wyjścia dla seminarium – zaproponowałam skupienie mojego czasu i wspólnego zaangażowania uczestników na tym, jak dzielimy się zasobami i wymieniamy doświadczenia jako grupa. Zaproponowałam wcielenie w życie naszych dyskursów poprzez utrzymywanie wspólnej przestrzeni zgodnie z zasadą zbiorowego szczodrego wysiłku szczerej samokrytyki i krytyki instytucjonalnej, poprzez mikropolityczne akty, takie jak sprzątanie po sobie, samoorganizacja naszego czasu wspólnego i zrównanie stopnia zaangażowania uczestników i personelu bez względu na pełnioną funkcję.

Jednak od samego początku atmosfera była spolaryzowana. Być może istniały obawy co do tego, czy dzielenie się i współpraca są rzeczywiście sposobem osiągnięcia czegoś uczciwie i sprawiedliwie, a także czy każdy może być w to włączony. Wszyscy próbowaliśmy zainicjować współpracę w różnych momentach, ale zwykle kończyło się na tym, że każdy zaraz szedł w swoją stronę. W pierwszych dniach programu stało się jasne, że chociaż wszyscy rozprawiamy o ruchach autonomicznych, prekariacie, polityce płci i walce ludu, to nikt nie odnosi po sobie naczyń ze stołu. Gdy rewolucja już nastąpi, kto w poniedziałek rano zabierze śmieci?10 Nikt z nas – zrobią to pracownicy wynajętej firmy sprzątającej.

Nie było wspólnej woli rozwiązania w jakiś sposób poważnej kwestii wyżywienia. Decyzje podejmowane były indywidualnie albo przez personel w imieniu grupy. Oznacza to, że nigdy nie byliśmy głodni, ale też mieliśmy niewielki wpływ na to, co będziemy jedli. Tak samo było z programem rezydencji. Porównując z menu lodziarni: zaoferowano nam wszystkie możliwe smaki, ale potem musieliśmy spróbować wszystkich bez wyjątku!

Zdobywanie i przygotowywanie żywności jest zapewne jednym z tych codziennych zajęć, które wymagają największego wysiłku. Gotowanie – komercjalizowane na wszelkie możliwe sposoby – to w domach często darmowa „praca miłości”11. Gdy członkowie grupy nie spożywają posiłków wspólnie, ujawniają się klasowość i relacje władzy.

Podczas miesięcznego pobytu publiczne seminarium było zapewne pierwszą okazją, by rzeczywiście porozmawiać o gościnności. Plan dnia był gęsto wypełniony zajęciami i ściśle przestrzegany jak szychta pracownika biurowego zasuwającego od dziewiątej do piątej, a jeżeli zapytacie, dlaczego nie kwestionowałam tego od początku, to odpowiem wam szczerze, że nie rozumiałam połowy tego, co się do mnie mówi, ze względu na język, na kontekst, na to, że goniono mnie do kolejnych zajęć, choć kompletnie nie wiedziałam, o co będzie w nich chodziło. Gdy pojęłam, że muszę realizować pewien obowiązkowy program, którym nie byłam szczególnie zainteresowana, sprzeciw stał się kwestią bardzo osobistą. Czy taka serdeczna osoba jak ja mogłaby kwestionować, krytykować czy wręcz sprzeciwiać się gościnnym i troskliwym ludziom, ucieleśniającym opresywną strukturę systemową narzuconą im przez otoczenie instytucjonalne?

„W każdej sytuacji istnieje prawica, lewica i centrum. Lewica chce się ruszyć, prawica chce zostać w miejscu. Ogólna zasada jest taka, że centrum, czyli większość, pozostaje pod wpływem prawicy ze względu na prawo inercji. W każdym razie wiadomo, z czym ma się do czynienia: niech wszystko pozostanie tak jak jest; przynajmniej jest znajome. Opowiedzenie się po stronie czegoś nowego jest z definicji ryzykowne”12.

Nie przyjechaliśmy tu wymieniać się wiedzą i doświadczeniami, zmieniać siebie ani świata, lecz raczej po to, by zyskać i utrzymać dostęp do „przywileju” przyszłej pracy, nawet tej prekaryjnej, nisko płatnej, pozbawionej dodatków, zabezpieczeń socjalnych i godności. W czasach rosnącej konkurencji o kurczące się zasoby łapiemy się wszystkiego. Nikt nie chce nic tracić, zmieniać czy kwestionować, niczym ryzykować. Będziemy raczej słuchać w milczeniu. Nawet jeżeli nie rozumiemy mówiącego albo się z nim nie zgadzamy, będziemy czekać cierpliwie, aż skończy, ale nie ośmielimy się przerwać, być nieuprzejmym, sprzeciwić się albo powiedzieć prawdę. To byłoby zbyt wiele, to byłoby niewłaściwe, to mogłoby zaszkodzić przyszłym możliwościom. Jedynym, co się liczy, jest przyszła wartość pieniądza, i to dlatego w czasach, w których żyjemy, przedsięwzięcia artystyczne nie powodują realnej zmiany.

Świadoma jestem swego uprzywilejowania, a zwłaszcza mobilności i dostępu, które pozwalają mi uczestniczyć w tym i innych wzbogacających doświadczeniach. Chociaż jestem za te doświadczenia wdzięczna, to wolałabym raczej krytykować niż podtrzymywać oparty na klasowości system, przebrany w szatki zaangażowania, samoświadomości i gościnności.

Praktyki artystyczne zmieniają swe metody w odpowiedzi na oferty instytucjonalne, które z kolei kształtowane są przez wymogi kapitału. Dzisiaj, w epoce nasilających się migracji rozmawiamy o gościnności, wczoraj była to polityka płci, a przedwczoraj zmiany klimatyczne, lecz instytucja nie przestanie drukować katalogów, które lądują w koszu, a my nie przestaniemy jeść kaszy quinoa z Peru, awokado z Chile czy krewetek poławianych przez współczesnych niewolników w Bangladeszu, bo nikt nie śmie zatrzymać tej machiny.

Jakie mogłoby być zatem rozwiązanie? Jak spowolnić działanie machiny, której chcąc nie chcąc jesteśmy trybami? Czy potrafimy zaangażować się twórczo i intelektualnie bez wykorzystywania i hipokryzji? Na początek zacznijmy więcej myśleć, a mniej robić. Wartość pobytów artystycznych polega na tym, że dostajemy czas i przestrzeń na tworzenie. A zatem oferowanie takiego czasu i przestrzeni pisarzom oraz myślicielom byłoby równie gościnne jak w przypadku artystów. Jeżeli ideą jest krzewienie współpracy – o co, miałam wrażenie, chodziło w Re-Directing: East – to przydałby się mniej intensywny program i więcej czasu na dzielenie się doświadczeniami, rozwijanie kontaktów i wspólne tworzenie. By gościnność i troska mogły służyć jako środki oporu przeciwko opresywnym strukturom i systemom, musimy zwolnić, odrzucić wariackie tempo narzucane nam przez instytucję. Krytycznie przyjrzeć się owym strukturom, zanim zaczniemy odtwarzać je za pomocą własnych ciał. Musimy podjąć świadomy wysiłek bycia otwartymi i dostępnymi, zamiast kontrolować i żądać. I błagam, dość modnych tematów, skończmy z instrumentalizacją sztuki, dość, nie uratujemy świata! Te paliatywne symboliczne dyskursy współgrają z potulnieniem ruchów społecznych. Niepoparte praktyką radykalne żądania przenikają do dyskursu głównego nurtu, a my łudzimy się, że usprawiedliwia to nasze wątpliwe działania.

Zepsuta Europa: postaraj się o prawdziwą robotę, Chico Togni, 2018. Dzięki uprzejmości artysty.

Tragedia dmuchacza liści

Dmuchawa do liści to świetny przykład nigdy niezatrzymującej się machiny. Budzi mnie każdego słonecznego dnia o pół do ósmej rano, warcząc pod Laboratorium (jednym z dwóch budynków składających się na CSW, w którym byłam zakwaterowana). Dla instytucji, zewnętrznej firmy od pielęgnacji terenu i ogrodnika dmuchawa taka to dar od Boga, pozwalający zaoszczędzić wiele godzin mozolnego grabienia, jednak prosty dwusuwowy silnik to ekologiczna katastrofa: przez pół godziny pracy wytwarza więcej trujących spalin niż furgonetka na dystansie sześciu tysięcy kilometrów. Spaliny te stanowią zagrożenie zdrowotne dla wszystkich w okolicy, a zwłaszcza dla nieboraka obsługującego dmuchawę, ale kogo obchodzą jego płuca i uszy? Tragedia dmuchacza liści polega na tym, że robi idiotów z nas wszystkich, użytkowników i sąsiadów.

Możemy mówić o gościnności jako drodze odrodzenia praktyki kolektywnego myślenia oraz fundamencie wspólnoty, ale jeżeli w realnym życiu nie pytamy się nawzajem o odczucia podczas rozmowy, to nie ma sensu mówić o gościnności, wspólnocie czy kolektywności. Możemy mówić o gościnności jako o systemie totalnym: uniwersalizm kontra człowieczeństwo, ale jeżeli potrafimy znieść trzygodzinną sztukę teatralną o współczesnym niewolnictwie w Warszawie, a nie potrafimy po ludzku potraktować ukraińskiego włóczęgi proszącego nas w przerwie o papierosa, to nie może tu być mowy o żadnej gościnności czy człowieczeństwie. Możemy mówić o gościnności jako o narzędziu emancypacji, ale jeżeli nie pozwalamy personelowi administracyjnemu czy stażystom czuć się członkami zespołu, który nazywamy niehierarchicznym, to szkoda na to słów. Możemy mówić o gościnności i samopoznaniu, ale jeżeli w realnym życiu nie przytrzymujesz mi drzwi, gdy z bagażami wchodzę do budynku, w którym oboje mieszkamy, to nie mamy o czym gadać.

Według mnie prawdziwy kompas moralny kierujący naszym społecznym zachowaniem jest instynktowny, oparty na sympatii i wspólnocie właściwej życiu grupowemu13. Wzajemna pomoc jest warunkiem udanego życia społecznego, a jeżeli uważamy, że system nie jest sprawiedliwy, a jego mechanizmy nie działają tak samo w obie strony, to powinniśmy szukać rozwiązań kolektywnych, zasadzających się na współpracy, a nie reagować każdy na własną rękę, bo to tak naprawdę prowadzi tylko do dalszej izolacji i protekcjonizmu. Próbowałam wyjaśnić wam, czym według mnie jest gościnność i myślę, że zawsze zaczyna się ona w domu, w ciele. Im bardziej uda nam się zniwelować podziały w nas i pośród nas, tym więcej będziemy mieli wolności, by skupić się na solidarności, współpracy i gościnności. Zasadniczo rzecz biorąc, rozwiązania są zawsze proste: nikogo nie możemy zostawić w tyle, musimy nawzajem przytrzymywać sobie drzwi, dzielić się ciężarami i nie, nie możemy zostawić sprzątania na później, bo inaczej ktoś posprząta za nas.

Chciałabym podziękować gospodarzom za ich wysiłki na rzecz okazania gościnności. Zapewne nie jestem najlepszym gościem, ale z pewnością jeszcze gorszym zakładnikiem. Wiem, że mogło być gorzej, ale mogło też być lepiej. Proszę więc, próbujmy uczyć się na błędach i pamiętajmy, że wolność jest możliwa tylko wtedy, gdy można powiedzieć „nie”. Wyjście poza ideologię boli, jest to bolesne doświadczenie, do którego trzeba się zmusić: to krańcowa przemoc wyzwolenia. Jeżeli będziesz po prostu ufać swemu spontanicznemu dobremu samopoczuciu, to nigdy nie zaznasz wolności. Wolność rani14. Wolność zabija.

Krew, Kadija de Paula & Chico Togni, 2018. Akryl na znalezionych papierach, naklejkach i opakowaniach po produktach skonsumowanych przez miesiąc w Warszawie. 140 cm x 200 cm. Dzięki uprzejmości artystów.

Szczególne podziękowania dla Chico Togniego za pomoc w zbieraniu materiałów, miłość i wsparcie, dzięki którym napisanie tego tekstu stało się możliwe.


Tłumaczenie z języka angielskiego: Marcin Wawrzyńczak

BIO

Kadija de Paula łączy kulinaria, tekst i performans, by stwarzać sytuacje kwestionujące wartość pracy, zasobów i zwyczajów społecznych. Jej wyjściową specjalizacją jest zarządzanie kulturą. Dziś działa często we współpracy z innymi artystami, by prowadzić krytykę instytucjonalną poprzez alternatywne samoorganizowane eksperymenty ekonomiczne podważające granice życia i sztuki. Posiada międzynarodowy tytuł MBA w zakresie Administracji Sztuką uzyskany w Schulich School of Business na York University w Toronto oraz licencjat sztuk pięknych w zakresie fotografii zdobyty na Uniwersytecie OCAD, także w Toronto. Była pośredniczką i mediatorką residencias_en_red [iberoamérica] platformy rezydencji artystycznych działającej na terenie Ameryki Łacińskiej i Hiszpanii. Pracowała także jako konsultantka UNESCO ds. sztuk wizualnych, w tym samym czasie wyrabiając tonę ciasta w pizzerii Ferro & Farinha w Rio de Janeiro. De Paula występowała w roli zarówno autorki, jak i redaktorki niezależnych publikacji ukazujących się drukiem. Była także współtłumaczką książki Anarchist Doctrine Accessible to All José Oiticiki wydanej przez WORD+MOIST PRESS Livorno. Kadija prezentowała wyniki swoich badań, performanse oraz prace wizualne na seminariach, wystawach i happeningach, m.in. w Sesc São Paulo; Q21 MuseumsQuartier (Wiedeń); Wachauarena Melk; na 32. Biennale Sztuki w São Paulo; w madryckim MATADERO; Villa Romana (Florencja); Jan van Eyck Academie (Maastricht); Casa Daros (Rio de Janeiro); United Nations University (Tokio); ArteBA oraz MAM (Medellín). W roku 2018 została laureatką konkursu Instytutu Francuskiego, zyskując tym samym prawo do odbycia (we współpracy z Chico Tognim) pobytu rezydenckiego w Cité Internationale des Arts w Paryżu.

https://kadijadepaula.hotglue.me/


Dokumentacja wideo seminarium Goscinność jako strategia budowania wspólnoty, 1 VII 2018, CSW Zamek Ujazdowski, dostępna jest online: https://www.youtube.com/watch?v=zsbEfgj43vE&t=483s

[1] Parafraza wypowiedzi Michaela Altherra w korespondencji z Chico Tognim, czerwiec 2018.

[2] Wypowiedź polskiej kuratorki Mireli Baciak w trakcie Re-Directing: East 2018.

[3] Dzielnica Kurytyby, stolicy stanu Parana, w której pod koniec XIX osiedlało się wielu emigrantów z Polski.

[4] Sérgio Buarque de Holanda, O Homem Cordial (1936), [w:] Raízes do Brasil, São Paulo 1995, s. 147.

[5] Nostalgia za socjalistyczną przeszłością odczuwana w niektórych krajach postkomunistycznych, opisana przez Slavoja Žižka w No Way Out? Communism in the New Century, [w:] The Idea of Communism 3: The Seoul Conference, red. Alex Taek-Gwang Lee i Slavoj Žižek, Londyn 2016.

[6] „Banzo” (mbanza, „wieś” w języku Quimbundo) oznacza chorobliwą nostalgię za krajem rodzinnym, odczuwaną przez czarną ludność Brazylii w czasach niewolnictwa.

[7] W porównaniu z wystawami, prowizjami i sprzedażą.

[8] Lize Mogel, Two Diagrams: The Business of Art and The Non-Profit Art Practice (2009), „Art Work: A National Conversation About Art, Labor, and Economics”, 2011.

[9] Jan Ritsema, Property Revisited or Let’s Help History Take Another Direction, „Identities: Journal for Politics Gender and Culture”, nr 23–24, 2015–2016.

[10] Mierle Laderman Ukeles, Manifest sztuki konserwacji (1969), projekt wystawy „Troska”.

[11] Silvia Federici, Wages Against Housework, Bristol 1975.

[12] Cécile Winter, Liberating Dictatorship: Communist Politics and the Cultural Revolution” (2016), [w:] The Idea of Communism 3: The Seoul Conference, dz. cyt.

[13] Piotr Kropotkin, Moralność anarchistyczna, 1897.

[14] Slavoj Žižek, The Pervert’s Guide to Ideology (2012), reż. Sophie Fiennes.

Pozostało 80% tekstu