Notatki Sandi Hilal, 2019


Al-Madhafah/The Living Room

Al-Madhafah to w kulturze arabskiej salon przeznaczony dla gości, usytuowany między sferą domową i publiczną. Miejsce to ma moc kwestionowania ról gościa i gospodarza, a także nadawania aktowi goszczenia odmiennego znaczenia socjopolitycznego. Jego układ architektoniczny pełni funkcję polityczną – to miejsce wytwarzające sytuację permanentnej tymczasowości, w której pod znakiem zapytania stają takie binarne opozycje, jak integracja i wykluczenie, publiczne i prywatne oraz gość i gospodarz. Jego tymczasowi mieszkańcy mogą zrezygnować ze statusu gości, by stać się gospodarzami. Zyskują prawo do zorganizowania sobie życia w nowym miejscu, nie zrywając jednak tych relacji, które łączyły ich z poprzednim domem.

Projekt Al-Madhafah/The Living Room wyrósł z osobistej potrzeby, którą uświadomiłam sobie po przeprowadzeniu się z całą rodziną do Szwecji, gdzie stale odczuwałam lęk, nieuchronnie towarzyszący „życiu poza miejscem” – by przywołać niezwykle celne sformułowanie Edwarda Saida. W Europie na każdym kroku słyszę, że moja integracja prędzej czy później stanie się faktem. Że jeśli będę się zachowywać, jak przystało na gościa, to w końcu stanę się częścią zamieszkiwanego przeze mnie miejsca. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że w kulturze europejskich państw narodowych integrację postrzega się raczej jako wyścig za umykającym celem. To ideał osiągany przez niewielu. Po przeprowadzce do Szwecji postanowiłam nie brać udziału w tej gonitwie, tylko poszukać innych sposobów rozumienia, definiowania i praktykowania integracji. Zamiast wchodzić w przeznaczoną dla mnie rolę idealnego gościa, zaczęłam zastanawiać się nad alternatywnymi definicjami integracji, pytając o to, kto ma prawo włączać innych do wspólnoty lub ich z niej wykluczać. Kto ma prawo gościć innych, a kto powinien zachowywać się jak idealny gość? Czy władzę gospodarza można potraktować jako środek służący uzyskaniu widzialności i sprawczości? Czy widzialność to warunek wstępny podmiotowości politycznej? Czy dziś w Europie autsajder może wziąć udział w życiu społecznym dopiero wtedy, gdy mieszka tu od wielu lat i należy do kolejnego pokolenia imigrantów?

Wizyta w Północnej Szwecji

O Boden usłyszałam po raz pierwszy w 2016 roku, podczas rozmowy przez Skype z Martím Manenem i Joanną Zawieją ze szwedzkiej Publicznej Agencji Sztuki. Zaproponowali mi realizację projektu z udziałem uchodźców, którzy masowo przyjeżdżali do tej miejscowości położonej na północnym krańcu kraju. Wspomnieli również, że w Boden mieści się historyczna twierdza, która podczas zimnej wojny bardzo długo odpowiadała za obronę militarną Szwecji przed potencjalnym atakiem ze strony Rosji. Dodali, że szwedzki rząd jest zainteresowany tworzeniem sztuki publicznej na marginalizowanych obszarach.

W listopadzie 2016 roku pełna obaw przyjechałam do Boden, oddalonego o czterdzieści kilometrów od koła podbiegunowego. Nie wiedziałam, czy będę potrafiła pracować w tym nieznanym miejscu i krajobrazie. Bałam się, że najzwyczajniej w świecie brak mi podstawowych kompetencji.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten pozorny brak więzi z Boden pozwoli mi nawiązać niezwykłą relację z miastem i jego mieszkańcami. Zyskałam bowiem okazję, by z nowej perspektywy spojrzeć na swoje życie i pracę w Palestynie i we Włoszech.

Żółty Dom w Boden

Moi mocodawcy z Publicznej Agencji Sztuki zasugerowali, że dobrym punktem wyjścia do realizacji tego projektu może okazać się Żółty Dom, znana w Boden placówka goszcząca uchodźców. Dowiedziałam się, że Żółty Dom nie cieszy się dobrą opinią i boryka się z wieloma problemami, a mieszkający w nim uchodźcy całe dnie spędzają jak sardynki w puszce stłoczeni w małych pokojach, podczas gdy za okami panuje mróz i ciemność, a zima ciągnie się w nieskończoność. Niebagatelnym problemem była też izolacja społeczna. Jeden z mieszkańców Żółtego Domu powiedział mi: „Mieszkam tu sam, z żoną i dziećmi. Nikt nie puka do naszych drzwi, podczas gdy w Syrii prowadziliśmy dom otwarty”. Ktoś inny wyznał: „Marzę o tym, by moja żona miała od czasu do czasu powód, by opuścić tę ciemną klitkę”.

To, co zobaczyłam, poruszyło mnie i zasmuciło, ale nie traciłam nadziei. Wciąż pukałam do drzwi. Ahmad, młody Irakijczyk, zaprosił mnie do swojego pokoju. Usiedliśmy na jego łóżku, a on opowiedział mi o tym, że czeka na żonę i dzieci, a kiedy tylko dostaną dokumenty zaświadczające o połączeniu ich rodziny, przeniosą się na południe Szwecji, gdzie pogoda jest lepsza, a ludzie bardziej otwarci. Nie mogłam się powstrzymać przed niemal desperackim okrzykiem: „Wszyscy chcą uciec z Boden! Nikt nie ma ochoty tu zostać?!”. Nie oczekiwałam odpowiedzi, ale ku mojemu zdumieniu Ahmad odparł: „Musisz poznać Ibrahima i Yasmeen. Nie mieszkają w Żółtym Domu, ale postanowili osiedlić się w Boden”.

Salon Yasmeen i Ibrahima w Boden

Yasmeen i Ibrahim mieszkają w centrum Boden, w zielonym domu, w którym na piętrze mieści się świątynia. Ibrahim wyszedł na powitanie i zaprosił nas do środka. Yasmeen czekała w przedpokoju. Zanim weszłam do salonu, uścisnęłam jej rękę i nieśmiało spojrzałam jej w oczy. Nagle cały smutek z Żółtego Domu gdzieś się ulotnił.

Podczas wizyty towarzyszyli mi Martí i Joanna. W pewnej chwili uświadomiłam sobie, że obok mnie siedzą pracownicy szwedzkiej Publicznej Agencji Sztuki, czyli reprezentanci rządu. W swoim saloniku Yasmeen i Ibrahim dokonali prostej zamiany ról społecznych: zamiast zachowywać się jak uchodźcy goszczeni przez obcy rząd, wcielili się w gospodarzy, przyjmujących u siebie urzędników państwowych. W swoim salonie nie musieli grać posłusznych gości, którzy hołdują obowiązującym normom i zasadom. Skorzystali z prawa do bycia gospodarzem.

Yasmeen, jej matka i Ibrahim przyjęli nas z dumą, jakby nigdy nie stracili swojego domu.

W tym salonie znalazłam siłę, której pomimo wszelkich starań nie potrafiłam odszukać w Żółtym Domu. Jak mogłam podzielić się tym uczuciem z otaczającymi mnie ludźmi? Czy mogłam wywołać w nich podobne emocje? Co należałoby zrobić, by Żółty Dom stał się gościnnym miejscem, a jego mieszkańcy zyskali sprawczość? Ibrahim opowiedział mi, że bezpośrednio po przyjeździe do Boden regularnie zapraszali wszystkie nowo poznane osoby do swojego domu. Jak stwierdził: „W swoim domu czujemy się ludźmi, ale w miejscach publicznych jesteśmy traktowani bezosobowo. Chcę, by ludzie widzieli we mnie człowieka i szanowali mnie za to, kim jestem. Mogłem to osiągnąć tylko w naszym domu”.

Dom Yasmeen i Ibrahima w Boden.

Salon Yasmeen i Ibrahima w Boden i DAAR w Sztokholmie

Spotkanie z Yasmeen i Ibrahimem dało początek mojemu projektowi. Gdybym jednak ograniczyła go do problemu jednej syryjskiej pary, zredukowałabym potencjał ich działań i doświadczeń. W ich domu uświadomiłam sobie, że w swoim salonie w Sztokholmie moglibyśmy lepiej poznać szwedzką kulturę i się w niej zadomowić. Te dwa salony, nasz i ich, stanowią jedną całość, dlatego nie chciałam zawężać projektu wyłącznie do kwestii uchodźstwa.

Dzięki temu spotkaniu lepiej zrozumiałam, dlaczego dziesięć lat wcześniej, w 2006 roku, postanowiłam otworzyć z moim partnerem Alessandro Pettim nasz ówczesny dom w Bajt Sahur. Przeobraziliśmy go w pewnego rodzaju instytucję o nazwie DAAR (co po arabsku oznacza „dom”), działającą w prywatnej przestrzeni. Projekt ten zrodził się dlatego, że w Palestynie nie istnieje sfera publiczna, w której można rozmawiać o życiu w warunkach opresji kolonialnej, zastanawiać się nad strategiami dekolonizacyjnymi i tworzyć przestrzeń dla wspólnoty. Nasz DAAR w Sztokholmie również miał funkcjonować jako quasi-instytucja, powołana do istnienia w obliczu braku sprawczości politycznej w dzisiejszej europejskiej sferze publicznej.

Printscreen strony internetowej – www.decolonizing.ps.

Salon w Żółtym Domu i ArkDes

W ramach tej współpracy agencja mieszkań komunalnych BodenBo zaproponowała nam, byśmy stworzyli publiczny salon w mieszkaniu na parterze Żółtego Domu. W tym samym czasie zaproszono mnie do udziału w wystawie w ArkDes, szwedzkim Centrum Architektury i Wzornictwa w Sztokholmie. Dzięki temu zaproszeniu zyskałam okazję, by „powiększyć” swój salon, włączając go w przestrzeń publiczną w muzeum. Yasmeen i Ibrahim mieli podobny projekt zrealizować w Żółtym Domu.

W obu tych miejscach musiałam zmierzyć się z podobnym wyzwaniem: jak nadać sferze prywatnej publiczny wymiar? Poprosiliśmy inżyniera, by w Żółtym Domu wyburzył wszystkie ściany prócz nośnych. Natomiast w ArkDes stanęliśmy przed zupełnie innym problemem: musieliśmy postawić cztery ściany z drzwiami, by wyodrębnić prywatną sferę w publicznej przestrzeni muzeum.

ArkDes, Sztokholm, 2018.

Żółty Dom, Boden, 2018.

Żółty Dom, Boden, 2018.

The Living Room w ArkDes i obóz dla uchodźców Fawwar w Palestynie

Salon w ArkDes projektowałam na wzór publicznego placu, który zaaranżowaliśmy w obozie dla uchodźców Fawwar w Palestynie. Tam uświadomiliśmy sobie, że wobec braku władzy państwowej, przestrzenią publiczną w obozie można zarządzać, wytyczając autonomiczny obszar za pomocą czterech ścian z drzwiami. W ten sposób stworzyliśmy domową atmosferę, dzięki której mogliśmy zagospodarować tę przestrzeń i wprowadzić w niej stosowne zasady.

Kilka lat po tym, jak powstał plac w Fawwar, w tym samym obozie swój Al-Madhafah założyła Ayat Al Turshan, uczestniczka eksperymentalnego programu edukacyjnego Campus in Camps. Jej salon różnił się trochę od tego, który zorganizowaliśmy w Szwecji. W Fawwar salonami kierują zazwyczaj mężczyźni, a Ayat od dawna angażowała się w walkę o prawo kobiet do obecności w przestrzeni publicznej. Nic dziwnego, że koncepcja Al-Madhafah jako miejsca należącego jednocześnie do mężczyzn i kobiet, które również mają prawo być gospodyniami, wzbudziła wiele kontrowersji.

Fawwar, obóz dla uchodźców, Palestyna, 2015.

Salon w gminie Ramallah i obozie dla uchodźców Fawwar

Kolejny tymczasowy salon Ayat zorganizowała w październiku 2018 roku w Ramallah, we współpracy z władzami gminy. Podczas festiwalu Qalandiya International przeniosła swój Al-Madhafah z Fawwar do Ramallah. W konsekwencji zaczęła powstawać sieć salonów, która umożliwiła ludziom przemieszczanie się i wykorzystanie w pełni swojej sprawczości dla goszczenia u siebie innych. Doskonałym tego przykładem jest działalność Ayat w Ramallah. Salon przeniesiony z Fawwar nabrał publicznego wymiaru, dzięki czemu zyskał większe znaczenie dla wspólnoty, z myślą o której pierwotnie powstał. Co więcej, Ayat dzięki swojej interwencji w samym sercu miasta udzieliła głosu uchodźcom, zyskując polityczną i społeczną sankcję, konieczną do kontynuowania tego typu pracy.

Al-Madhafah w centrum programu kobiet, obóz dla uchodźców Fawwar, 2018.

Salon w Van AbbeMuseum

Prezentując razem z Alessandro Pettim nasz projekt Permanent Temporariness podczas wystawy „Position#4” w Van AbbeMuseum, zaczęliśmy powątpiewać, czy nasz salon spełni swoją funkcję w muzeum w Eindhoven – mieście, w którym nigdy nie mieszkaliśmy. Salon w ArkDes postanowiłam założyć dlatego, że uważałam się za jego gospodynię. W Sztokholmie, do którego dopiero co przyjechałam, stworzyłam prywatny salon w dostępnej dla wszystkich przestrzeni wystawienniczej, by zawłaszczając sferę publiczną, zyskać widzialność i polityczną podmiotowość.

Obawialiśmy się, że w Van Abbemuseum salon stanie się częścią instalacji i jedną z wielu prac w przestrzeni galeryjnej. Przed podjęciem ostatecznej decyzji postanowiłam zwiedzić Eindhoven. Przy wejściu do muzeum poprosiłam recepcjonistkę, by poinformowała Jantine z administracji o moim przybyciu i czekałam, aż ktoś z pracowników wprowadzi mnie do środka. Zaczęłam rozmawiać z Szafikiem, strażnikiem pochodzącym z Afganistanu. Opowiedziałam mu o swoim salonie. Natychmiast pojął znaczenie tego projektu i od razu nawiązaliśmy nić porozumienia. Dodałam też, że projekt ten zyska sens tylko wtedy, gdy ktoś weźmie na siebie rolę gospodarza. Szafik bez wahania odpowiedział: „Ja nim będę”. Kiedy przyszedł po mnie Charles Esche, dyrektor muzeum, spojrzał na nas i powiedział: „Widzę, że już się poznaliście”. Odparłam ze śmiechem: „Tak, i już wiemy, jak zorganizować tu salon. Właściwie mogę już wracać do domu, do Sztokholmu”. Charles oznajmił, że przygotowano dla mnie bardzo intensywny program na nadchodzące dni. Byłam otwarta na wszelkie sugestie, ale intuicja podpowiadała mi, że moja więź z Szafikiem to mocna podstawa dla stworzenia salonu w muzeum. Przed powrotem do Sztokholmu uzgodniłam z nim, że pozostaniemy w kontakcie i wspólnie zrealizujemy ten projekt. Powiedziałam Alessandro, jak bardzo ucieszyło mnie to nieoczekiwane spotkanie. Długą rozmowę w Van Abbemuseum uznałam za dobrą wróżbę. Alessandro wpadł na pomysł, by salon Szafika usytuować na progu budynku.

Zaprojektowaliśmy go więc tuż przy wejściu do muzeum, a ja wpadłam na pomysł, by na podłodze położyć okrągły złoty dywan, by goście mogli usiąść wokół niego. Szafik zaoferował, że przyniesie dywan z domu, bo dzięki temu w muzeum poczuje się jak u siebie. W przeddzień otwarcia salonu poszliśmy rano na zakupy, by Szafik mógł podać gościom afgańską herbatę oraz słodkie i słone przekąski. Za każdym razem, gdy odwiedzałam Van Abbemuseum, nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie usiądę z innymi w kole, pijąc herbatę Szafika.

Szafik nie był jedynym gospodarzem tego miejsca. Zaprosił do współpracy osoby, którym odmówiono azylu, by wraz z nim podjęły obowiązki gospodarza. Podczas jednej z fascynujących dyskusji, jakie się tam odbyły, Szafik wspomniał, że za każdym razem przychodziło tylko dwóch azylantów, bo gdyby było ich więcej, pozostawaliby zapewne we własnym kręgu. Już zdążyli stworzyć wspólnotę opartą na silnym poczuciu solidarności. Powiedzieli mi: „W salonie przy wejściu do muzeum mogliśmy spotkać mieszkańców Eindhoven i ludzi z całego świata, z którymi w innych okolicznościach nie nawiązalibyśmy kontaktu. Właśnie taką funkcję powinno pełnić muzeum, sami nigdy byśmy tego nie osiągnęli”.

Van Abbemuseum, Eindhoven, 2019.

Salon w Instytucie Szwedzkim w Paryżu

Kiedy postanowiono przenieść wystawę „Public Luxury” z ArkDes do Instytutu Szwedzkiego w Paryżu, zaproponowano mi stworzenie Al-Madhafah również tam. Drogą mailową przysłano mi piękne zdjęcia miejsc, w których podczas wystawy mógłby mieścić się salon. Ogarnęły mnie wątpliwości. Kiedy otrzymuję zaproszenie do udziału w wystawie albo projekcie i mam znaleźć gospodarza, by zainicjować działanie salonu, zawsze towarzyszy mi wiele obaw. W odpowiedzi wyjaśniłam, że mój salon nie jest instalacją artystyczną i nie da się go tak po prostu przenieść do Paryża, nie zastanawiając się nad tym, jak go uruchomić podczas wystawy. Odpowiedziała mi Ewa Kumlin, która właśnie była w Sztokholmie. Zaproponowała, byśmy się spotkały w ArkDes. Umówiłyśmy się w tamtejszej Cafe Blom i wprost nie mogłyśmy się nagadać. Miałyśmy sobie tak wiele do powiedzenia. Ewa wyjaśniła mi, dlaczego tak bardzo zależy jej na zrealizowaniu mojego projektu w Instytucie Szwedzkim. Była żywo zainteresowana kolektywnym praktykowaniem gościnności i zwierzyła mi się, że gościnność była od dzieciństwa w samym centrum jej życia. Rozmawiałyśmy też o tym, jak istotne jest zredefiniowanie gościnności z nowego punktu widzenia w kontekście szwedzkich instytucji i życia społecznego. Mówiłyśmy też o ryzyku, jakie wiąże się z radykalnym oddzieleniem sfery prywatnej od publicznej. Ewie zależało na stworzeniu nowych rytuałów – jak stwierdziła, czasem wystarczy zaprosić kogoś na pizzę albo wino, by w salonie zawiązała się wspólnota. Dodała, że wraz z mężem dyplomatą podróżuje po całym świecie, a za każdym razem to salon stanowi dla niej furtkę do nowego świata. Kiedy zobaczyła mój projekt i zdała sobie sprawę z mocy, jaką daje prawo do bycia gospodarzem, zapragnęła otworzyć swój salon, by przynależeć do lokalnej społeczności na własnych zasadach. Omówiłyśmy jeszcze wiele innych spraw. Podczas naszej rozmowy zastanawiałam się nad różnicą między tym, co usłyszałam od Ewy i moją potrzebą krzewienia gościnności w samym sercu życia społecznego w Szwecji. Moje projekty można zapewne zinterpretować jako próby krytycznego spojrzenia na obyczaje panujące w tym kraju. Bez wątpienia podejście Ewy było bardziej konstruktywne. Mamy niewielki wpływ na politykę tożsamości, co najwyżej czasem udaje nam się zawiązać sojusz ponad granicami narodowych autoidentyfikacji. Obiecałam Ewie, że zastanowię się nad tym, jak stworzyć salon w Paryżu. Przyszło mi do głowy, że mogłybyśmy ogłosić casting na gospodarza. Kiedy wróciłam do domu, Alessandro zapytał mnie, dlaczego postanowiłam mimo wszystko działać w stolicy Francji. Odpowiedziałam, że polubiłam Ewę i mam ochotę z nią współpracować. Poradził mi, bym zastanowiła się, czemu tak naprawdę zmieniłam zdanie. Myślałam nad tym przez kilka dni i nagle mnie oświeciło: a gdyby to Ewa została gospodynią? Zanim ją spotkałam uważałam, że uchodźcy i obcy zyskują sprawczość, kiedy mogą ugościć innych. W Szwecji zawsze zajmowałam uprzywilejowaną pozycję artystki i architektki, będąc jednocześnie autsajderką z Palestyny. Wcześniej nie przyszło mi do głowy, że i Ewa, i ja potrzebujemy gościnności, by pokonać ograniczenia w życiu społecznym. Właśnie w tego rodzaju sytuacji progowej można zawiązywać sojusze ponad podziałami klasowymi, genderowymi i społecznymi.

Dom Ewy w Instytucie Szwedzkim w Paryżu.

Kolektywne przeświadczenie

To kolektywne przeświadczenie leży u samych podstaw koncepcji moich salonów, bowiem każdy z nich daje innym siłę i widzialność. Jak gościnność Yasmeen dała mi siłę, tak ja przekazuję tę siłę Ayat. Ta sieć pozwala nam zobaczyć siebie z innej perspektywy i zrozumieć swoje życie poprzez doświadczenia i opowieści innych, pomimo dzielących nas różnic. Nie potrafimy sami wywołać w sobie poczucia przynależności do sfery publicznej, ale wszystkim nam znana jest potrzeba, by wnieść wkład w życie miejsca, w którym mieszkamy.


Tłumaczenie z języka angielskiego: Matuesz Borowski

BIO

Sandi Hilal jest architektką, artystką i edukatorką. Aktualnie realizuje artystyczny projekt badawczy skoncentrowany wokół pojęcia gościnności, którego głównym efektem są salony Al-Madhafah, dające uchodźcom prawo do bycia gospodarzem.

Jest członkinią założycielką i dyrektorką inicjatywy DAAR – Decolonizing Architecture Art and Residency (http://www.decolonizing.ps). Należy do grona założycieli Campus in Camps, eksperymentalnego programu edukacyjnego, prowadzonego w obozie dla uchodźców Duhajsza w Betlejem (http://www.campusincamps.ps).

W latach 2008-2014 kierowała pracami infrastrukturalnymi w ramach programu poprawy jakości życia w obozach dla uchodźców na Zachodnim Brzegu Jordanu, prowadzonego przez Agendę Narodów Zjednoczonych dla Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie (UNRWA) (http://www.unrwa.org/what-we-do/infrastructure-camp-improvement).

W 2006 roku na Uniwersytecie w Trieście obroniła pracę doktorską na temat współpracy transgranicznej w życiu codziennym (http://www.iuies.org).

Pozostało 80% tekstu