"Czy mam kontynuować to solilokwium, czy wyobrazić sobie publiczność, co zmusi mnie do opisu?"

Z dziennika Virginii Woolf, 12 sierpnia 1928 r.

Najpierw była ziemia, woda, ogień i powietrze, potem ciało stałe, ciekłe, gaz, plazma. Wszelkie codzienne tworzywo składa się z atomów, są elektrony, protony, fotony. Żywioły były zawsze. Naukowcy znajdują i eliminują, odrzucają i weryfikują, zmieniają podejście pod dyktando dokonanych odkryć, dodają i odejmują. Wciąż wymyślają i regulują instrumenty pomiaru. Zmieniają poglądy, gdy potrafią sobie wyobrazić, że może być bardziej prawdziwe lub prawomocne twierdzenie na temat wszechświata, a poprzez obserwację i eksperyment zaczynają pojmować to, co widzą, co uważają za istniejące. Z jej perspektywy nie różni się to tak bardzo od sztuki pięknej.

"Cały ten krytycyzm może być jednak podważony przez pragnienie, żeby napisać jakąś historię."

Można by to skwitować słowami: „Elementarne, drogi Watsonie”. Można, ale to byłaby blaga. Po pierwsze, wbrew obiegowej opinii Holmes nigdy tego nie powiedział. Nigdy. Ale czy to ma znaczenie? A ja nie jestem Watsonem. W dodatku Holmes nie istniał. Być może postać ta nawiązuje do prawdziwego detektywa, ale Arthur Conan Doyle stworzył ją właściwie z niczego. Zauważmy, jak wiele filmów kinowych i telewizyjnych nakręcono na kanwie tych powieści i opowiadań, ostatnio coraz więcej. Ludzie chcą autentyczności, cokolwiek to będzie, niektórzy chcą, żeby było „oparte na prawdziwej historii”. Ale nawet jeśli coś opiera się na rzeczywistych wydarzeniach, tak zwanych faktach, ona zastanawiała się, dlaczego coś w ogóle się zdarzyło albo dlaczego ktoś coś zrobił. Tam właśnie mieści się historia – w interpretacji.

Pragnął cudu, nawiedzenia, a nie zwiedzania starych kościołów we Włoszech i Francji. Fantazjował i pisał historie. Może zrobiłby coś, czego nie zrobił nigdy nikt inny, a gdyby tak się stało... czy dostrzegłby w tym cud? Może czułby się inaczej i zobaczyłby to, czego dotąd nie widział. W przeciwnym razie zwiedzanie byłoby zwodzeniem, widzeniem niewidomym, bez obrazy dla niewidomych, oni przecież widzą, tylko w inny sposób.

"Moiré #2", 2007. Wydruk chromogeniczny. 54 x 40 cali (137.2 x 101.6 cm). Rama: 60 x 46 cali (152.4 x 116.8 cm). Dzięki uprzejmości Liz Deschenes i Miguel Abreu Gallery, Nowy Jork. Zdjęcie: John Berens.

"Piliśmy herbatę z jasnoniebieskich filiżanek pod różowym blaskiem gigantycznej malwy."

W przestronnej sali trafił na instalację, serię wysokich stojących paneli – nazwał je „niebościankami”. Zapisał to. Dzieło być może nie wywoła tego doznania w nikim innym. Mogłoby zostać opisane inaczej.

Niebo wznosiło się z podłogi, wyzywająco. Niebieskie, niebieskie, przeniebieskie, kolory mutowały, stawały się jaśniejsze, ciemniejsze, bardziej intensywne, bardziej stonowane. Gdy przechodził obok paneli, barwy nabrały ciężkości. Cięższe, lżejsze, jak jego wybuchowe nastroje.

"Dlaczego moje oko wyłapało drzewa?"

Zauważył strumień ludzi; dla niego, pisarza, wszyscy byli postaciami. Kręcili się dokoła. Jedne osoby miały na głowie kapelusze, inne chusty w jaskrawych kolorach. Dzień był zimny. Ludzie na ogół sobie radzili.

Większość patrzyła na podłogę, potem na sufit, wreszcie przystawali i patrzyli przed siebie. Niektórzy stali w jednym miejscu przez długi czas. Patrzyli na światło odbijające się od dużego płaskiego połyskliwego obiektu. Skupiał uwagę, najpierw na nich – ludzie patrzący to zawsze ciekawa sprawa, pomyślał, to, jak się sobie nawzajem przyglądamy. Potem zapadał się w sobie, wzrokiem podążając za ruchem światła, szybciej niż pędzący pocisk. Za dużo myślał o broni palnej, nawet w tej czystej, dobrze oświetlonej przestrzeni.

Podszedł do połyskliwego obiektu i zauważył drobne wzorki na powierzchni, ale nie potrafił stwierdzić, czy rzeczywiście był to wzór, czy przypadkowe ślady, z których jego umysł układa deseń. Ani nawet, czy rzeczywiście tam są, na powierzchni, czy może to tylko odbicie skocznych fal jednorodnego światła. Ani czy jego spekulacje mają sens.

"Moiré #3", 2007. Wydruk chromogeniczny. 54 x 40 cali (137.2 x 101.6 cm). Rama: 60 x 46 cali (152.4 x 116.8 cm). Dzięki uprzejmości Liz Deschenes i Miguel Abreu Gallery, Nowy Jork. Zdjęcie: John Berens.

"Wygląd rzeczy ma nade mną wielką władzę."

Ułożyła rzeczy w konkretny sposób, starając się jednocześnie zachować spontaniczność, bez kunktatorstwa, bo nikt nie potrafi przewidzieć wszystkiego, co może się zdarzyć. Pewnego razu powiedziała publiczności, że nie chce kalkulować ani być przebiegła, niech po prostu wszystko się dzieje. Przyznała, że jej celem jest zaskoczenie, chociaż poważnie traktowała oczekiwania, ich, a zwłaszcza swoje. Bo jeśli ona nie będzie zaskoczona, inni też nie.

Nagle odezwała się w niej potrzeba, aby zebrać myśli i umieścić je gdzieś albo w czymś. Nazwijmy to relacją z przedmiotami, na papierze lub w przestrzeni, albo wzajemnymi relacjami przedmiotów, poczuciem tego, co powinno być, a czego nie ma.

Jego reakcje się liczyły, tak przypuszczał, choć były przefiltrowane przez cały wszechświat powodów, przez otoczenie, którego nie stworzył. Powinien bardziej ufać swoim uczuciom. Reakcja, odzew, dezorientowały, pogmatwane jak słowa, których używał do opisu, jak emocje.

Słowa same wywoływały obrazy, a także wywoływały w nim wahanie, czy ma się opowiedzieć za jednym, czy za drugim. Lepkie słowa klucze, których, gdy zostały wypowiedziane, nie można cofnąć. Wydane drukiem, już są. Aż do chwili, gdy przestaną być. Niekontrolowane uczucia przywiązują się do słów, na przykład do słowa „piękno”. Albo „miękki”. I, tak, tak, „miłość”.

"Nawet w tej chwili muszę obserwować gawrony walczące z wiatrem, wysoko."

Wielkie okna panoramiczne wznosiły się od podłogi do sufitu, wpuszczając światło słoneczne do przestronnej sali. W pobliżu okien ustawiła swoje struktury, przypominające okna, tyle że nie wpuszczały światła ani świata z zewnątrz. Różnica między wnętrzem a zewnętrzem, nawet między światłem sztucznym a naturalnym, przywodziła na myśl swoistą paralelę. Nie imitację, bo przecież nie próbowała odtworzyć naturalnego świata, który z każdą sekundą wydawał się coraz mniej naturalny, lecz zasugerować relację między nimi, sposoby ich postrzegania. Ludzie patrzą na fotografię na ścianie albo w albumie w inny sposób niż na samolot lub ptaka lecącego po niebie, wpasowują to w kategorie. Może uda jej się trochę to odkręcić. To byłby cud.

"Moiré" #6 oraz #7 (dyptyk), 2007. Wydruk chromogeniczny. Wymiary pojedynczego wydruku: 60 x 46 cali (152.4 x 116.8 cm), łącznie: 60 x 98 cali. Dzięki uprzejmości Liz Deschenes i Miguel Abreu Gallery, Nowy Jork. Zdjęcie: John Berens.

"... i nadal mówię sobie intuicyjnie: Jakie jest na to określenie?"

W innym kraju, inny język. Tak czy owak, truizmy wypowiada się wszędzie, dogodne wyrażenia wypełniają przestrzeń tam, gdzie nie dokonuje się aktywne myślenie. Gdyby był wytrwały, zorientowałby się, co koniecznie powinien wiedzieć. Zejść do podstaw, tak osobliwych, jak to teraz brzmi, gdy „podstawy” obejmują zbyt dużo dla zbyt nielicznych, zbyt mało dla zbyt wielu – o wiele zbyt wielu.

Pozbędzie się tłuszczyku, zafunduje dietę swojemu pisarstwu. Ha. Ale to zazwyczaj nie skutkowało. Materializm prowadzi do otyłości z pragnień, no i kto w ogóle może znaleźć zadowolenie? Poza tym czego właściwie szuka? Przyjaciel powiedział mu, że jeśli nie będzie szukał, to być może znajdzie.

"... drżenie gawronich skrzydeł, tnących, jakby powietrze było pełne fałd, zmarszczek i nierówności."

Oczekiwania to nawyk, postulaty psychiki, jak nadzieje. Jeszcze bardziej abstrakcyjnie: są nawyki dotyczące świata widzialnego, tego, co ludzie spodziewają się zobaczyć – i jeszcze jak sami to sobie opisują.

Artyści mają nawyki, czasem zwane stylem, podejściem, postawą, oddziaływaniem.

Po łacinie „nawyk” to także „mnisi habit”. Zakonnice noszą habity, może dawniej nosiły. Okiem wyobraźni zobaczyła zakonnicę stojącą obok wejścia do szkoły, wołającą ją. Pośpiesz się. Spóźnisz się na lekcję.

Codziennie nosiła sztukę, wkładają ją, myślała o niej, nawet niespecjalnie tego chcąc, bo wydawało się, że zawsze są razem, pielęgnowała te same i inne pytania, te same i inne odpowiedzi, nowe, stare, nowe w starych, stare w nowych. Musi być na czas, nie może się teraz spóźnić na lekcję.

"Wznoszą się i opadają."

I tyle go widzieli. Nikt nie widzi „tak samo”, choć trudno wchłonąć ogrom wariacji między ludźmi i w świecie – percepcja to podstępna bestia.

"Moire #25", 2009. Wydruk chromogeniczny. 54 x 40 cali (137.2 x 101.6 cm). Rama: 60 x 46 cali (152.4 x 116.8 cm). Dzięki uprzejmości Liz Deschenes i Miguel Abreu Gallery, Nowy Jork. Zdjęcie: Jeffrey Sturges.

Przyswajasz, a potem czujesz się nieswojo. Albo słownikowo: poznajesz „za pomocą zmysłów swego umysłu” lub „dzięki zdolności postrzegania”. Dosłownie „przyjmujesz”. O to chodzi, żeby móc „przyjąć”. Przyjmowanie to część postrzegania.

Umysł ma zmysły. (Przyjmij to) Choć nie istnieje fizycznie, tylko figuratywnie włóczy się po ciele, jak abstrakcja, wrażliwość na coś. Umysł zaprzęga wszystkie zmysły ciała i tam właśnie, uważała, po części znajduje się jej twórczość.

Zgoda co do norm i wartości wymaga konsensusu od tych, którzy postrzegają, od krytyków na przykład, jak również odbiorców. W dziedzinie, którą się zajmowała, konsensus zawsze stanowił kwestię sporną.

"Ale jakże mało potrafię przelać na papier z tego, co tak wyraźnie jawi się moim oczom, nie tylko oczom, ale także jakiemuś nerwowemu włóknu albo podobnej do wachlarza błonie u istot mego gatunku."

Picasso powiedział: „Zadaniem sztuki jest oczyszczenie duszy z kurzu codzienności”. Romantyczne, ckliwe, pomyślała, ale może przyniosło Picassowi pokrzepienie. To pociecha, gdy człowiek wierzy w istnienie duszy. Beckett powiedział: „Wszelka sztuka jest taka sama, ma wypełnić pustą przestrzeń”. Może. U niego żadnej duszy.

Sztuka zajmowała jej czas, była pełna, jeśli można tak to ująć, i nie wiedziała, skąd sztuka się rodzi ani co się rodzi ze sztuki, ani co rodzi dla niej samej.

Wciąż miały miejsce wypadki, niezaplanowane chwile i zdarzenia, wypełniały jej dzień, choć miała plan. Dziś zrobię to, jutro tamto.

„Przemyślne plany myszy i ludzi... ” To z Myszy i ludzi Steinbecka, racja, czytała to w szkole średniej, ale zapomniała o tej smutnej powieści o czasach nieurodzaju. Jednak powieść przetrwała gdzieś w jej umyśle.

Kurz codzienności osiada na wszystkim...

Wypełnia pustą przestrzeń...

Elementarne...

wrzesień 2015 r.

Tłumaczenie z języka angielskiego: Robert Sudół.

BIO

Lynne Tillman pisze powieści, opowiadania i teksty krytyczne. Jej powieść No Lease On Life znalazła się w finale konkursu o nagrodę National Book Critics Circle (1998), a zbiór jej opowiadań What Would Lynne Tillman Do? dotarł do finału tego konkursu w kategorii krytyka literacka. Jej najnowszy zbiór opowiadań The Complete Madame Realism and Other Stories ukazał się w wydawnictwie Semiotext(e) w 2016 roku, a jej szóstą powieść Men and Apparitions opublikowało wydawnictwo Soft Skull Press w 2018 roku. Jej teksty ukazały się w antologiach (The Show I’ll Never Forget) i czasopismach („Black Clock”, „Ploughshares”, „The Milan Review”, „Bomb”). Pojawiają się także regularnie w publikacjach o sztuce i katalogach z wystaw takich artystów jak Raymond Pettibon, Joan Jonas, Cindy Sherman i Carroll Dunham. Otrzymała Stypendium Guggenheima oraz grant Creative Capital/Warhol Foundation. Jest wykładowcą i rezydentką na Uniwersytecie Albany w Nowym Jorku. Wykłada również w nowojorskiej School of Visual Arts w ramach programu studiów magisterskich Art Criticism and Writing. Mieszka na Manhattanie z basistą Davidem Hofstrą.


* Zdjęcie w tle: Liz Deschenes, Moiré #3, 2007, wydruk chromogeniczny, 54 x 40 cali (137.2 x 101.6 cm), Rama: 60 x 46 cali (152.4 x 116.8 cm). Dzięki uprzejmości Liz Deschenes i Miguel Abreu Gallery, Nowy Jork. Zdjęcie: John Berens.

Wszystkie cytaty, chyba że zaznaczono inaczej, pochodzą z Leonard Woolf, A Writer’s Diary: Being Extracts from the Diary of Virginia Woolf, Nowy Jork, Harcourt, Brace and Company 1954.